Obecni przeżegnali się krzyżem świętym, a Link wyciągnął rękę jakby do przysięgi. Wtem wpadł Widu przez otwarte drzwi i rzucił się na ajenta.
— Precz, precz szatanie — wołał nieszczęśliwy — precz, nie mam duszy... głupi proboszcz i pastor głupi... precz, tam stoi krucyfix, a tam katafalk, a tam czworo ich, czworo... pod ziemią nikt nie widzi... po deszczu grzyb rośnie... weź przetak na deszcz...
Widu szarpał go za poły i szczekał przeraźliwie.
Do izby wszedł stary ekonom. Link upadł na ławę jak bez duszy.
— Wojna! Paliwoda! — zawołał ekonom — wszelki duch chwali Pana Boga!
— Pst, pst! — odparł mieszczanin — nie budź go, niech się uspokoi.
Ekonom spojrzał zdziwionym okiem po izbie.
— Mówią ludzie — ozwała się zakłopotana szynkarka — że go kiedyś wściekły pies pokąsał i od tego czasu napada go często taka choroba.
— Do kata — odparł mieszczanin — widział ja wściekłych ludzi, ale jego choroba nie w ciele siedzi.
— Zwarjował albo co? — zapytał ekonom.
— Upił się i kwita — zakonkludował Paliwoda.
— Chociaż luter psia wiara, ale przecież człowiek... — wycedził zwolna ekonom.
— A jużci, trzeba go jakoś ratować — dodał mieszczanin.
— No, i ja mu nie życzę, aby tutaj zdechł jak pies — zakończył Paliwoda — może się choć wyspowiada i od djabła wykręci...
Po krótkiej naradzie zgodzono się na to, aby ajenta zanieść do spalonego browaru i lekarza zbudzić. A Paliwoda z wielkim strachem myślał o jutrze, gdy go gromada opadnie i zapyta, czy nie wierzy w djabła, który mielnika porwał i wlazł w Linka, aby go nastraszyć. Niektórzy nawet, a najbardziej Jędrzej Maciejaszek, będą się uśmiechać i powiedzą, że gdyby Link nie był nadszedł, toby djabeł wlazł był w niego, Marka Paliwodę, farmazona i niedowiarka. Biedny Paliwoda!
Gdy Link oczy otworzył; ujrzał się w łóżku przyzwoitem, pod ciepłem nakryciem, i tak mu się jakoś podobało, że nie rzekłszy ani słowa, przewrócił się na prawy bok i jakby miał sumienie najspokojniejsze, usnął szczęśliwie snem spra-