opisać wierszem żywot i rządy króla Stefana Batorego, dla którego miał szczególną predylekcję. Ach, kochany bracie, było go widzieć, jak szczęśliwym on się czuł w tej lichej izdebce swojej, jak nas usilnie zaklinał, abyśmy życiem naszem nie mącili mu tego drogiego pokoju duszy, który zawitał do niego na schyłku życia!
— Patrzałem i ja na to i widziałem — wtrącił ksiądz Maciej.
— Otóż z dworku szlacheckiego zrobiliśmy klasztor, zakazaliśmy niepotrzebnym ludziom wchodzić do niego, strzegliśmy go dniem i nocą, aby mu tego pokoju duszy nie mącić, w którym tak roskoszował biedny staruszek. Zresztą znasz nasze całe życie domowe: jeden dzień drugiemu podobny. Ale ja nie miałem wcale tego pokoju. Zaraz pierwszego roku potrzeba było coś spłacić, coś oddać — zaufałem pięknej oziminie, pożyczyło się na lichwę. Grad wybił plon, słońce wypaliło. Odłożyłem nadzieje na rok przyszły i znowu coś się pożyczyło. W polu wymokło, wody wylały. I tak z roku na rok, z deszczu pod rynnę brnął człowiek coraz dalej, ręka boża ciężyła nad nami; lichwa pożerała cały nasz zarobek, aż wreszcie przerosła nas całych. Ach, księże Macieju, ty nie wiesz, co to lichwa! To hydra, która zacząwszy od małego palca, w okamgnieniu owinie cię całego, że się nie spostrzeżesz, i nie spocznie póki ci serca nie wydrze!...
Ksiądz Maciej spojrzał po ubogich ścianach swojej plebanji i westchnął. Starowina nie miał żadnego majątku, aby przyjacielowi dopomódz.
— Miałżem daremnem utyskiwaniem zamącać staruszkowi pokój duszy, o który nas tak błagał? Nie, nie miałem odwagi. Zresztą jakieś dziwne nadzieje, których dzisiaj sam się wstydzę, wstrzymywały mię od dnia do dnia, od roku do roku. Zdawało się mi, że koniecznie coś nadzwyczajnego stać się musi, co nas wyratuje; a to moje przekonanie było tak silne, że każdego dnia, biorąc gazetę do ręki, spodziewałem się coś wyczytać. A nawet widzę teraz, że człowiek w nieszczęściu, gdy mu już ziemia z pod nóg się usuwa, może się stać poganinem i heretykiem. Wierzy w siły nadnaturalne i wyczekuje cudu!
Major westchnął i potarł ręką po czole, jakby chciał się ochronić od nowych marzeń, które rojami latały w koło jego głowy. Ksiądz Maciej coraz smutniej patrzył w ziemię. Przeczuwał, że jego powołanie stanie mu się nader trudnem.
— I tak ośm lat przeżyłem w tej wierze, a przez te lata ciągle nawiedzał nas Bóg zagniewany. Były już pozwy i egzekucje, banki wypowiedziały sumy swoje, lichwiarze
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/261
Ta strona została przepisana.