— Jeżeli nieszczęścia na nas spadną, jeźli dom nasz ziemski wali się nad nami, to trzeba przynajmniej na to baczyć, aby dusza nasza wydobyła się czysta i biała z pod gruzów i — rumowiska.
I teraz nie był jeszcze kontent z siebie ksiądz Maciej. Major bowiem ciekawie patrzył na niego i niczego się nie domyślał. Posunąwszy więc krzesło, rzekł jasno i dobitnie:
— Stary Dębicz ma czystą duszę. Jest to biała, stęskniona za niebem gołębica. Ale czy Zuzanna...
Ksiądz Maciej wstrzymał oddech i ścisnął tabakierkę, jakby ją chciał zgnieść na miazgę. Major uśmiechnął się z wyrazem wewnętrznego bolu na twarzy, a biorąc proboszcza za rękę, rzekł:
— Wiem, co chcesz powiedzieć, kochany bracie. Obawiasz się, aby to nieszczęście Zuzanny nie złamało. Ale ten słaby aniołeczek ma w sobie serce bohatera, jakie tylko mieć może nasza kobieta. Posłuchaj mnie.
Biedny ksiądz zacinał usta, aby mu z bolu i utrapienia nie wymknęło się jakie słowo przedwczesne. Czemprędzej szukał znowu sztukowanego belka na powale. Tymczasem mówił major:
— Zuzanna także o niczem nie wiedziała, bo pokój jej serca był mi również drogi jak staruszka. Zresztą ta sama wiara, z którą nadzieje moje z dnia na dzień, z roku do roku odkładałem, zamykała mi i przed Zuzanną usta, która była tak szczęśliwa! I jakże miałem odjąć jej to szczęście!... Ale wreszcie spostrzegłem, że jakiś smutek zaczyna kołatać do jej serca. Często widziałem ją niespokojną; zatrudnienia domowe już jej nie bawiły, zaniedbywała wszystkich rozrywek swoich. Tylko więcej nabożną się stała i więcej jałmużny rozdawała między biednych. W końcu i to ustało — widocznie wszystko ją nudziło.
Ksiądz Maciej posunął nogami po podłodze, jakby chciał wstać z krzesła. Namyślił się jednak inaczej i rozkręcił próżną tabakierkę.
— Wtedy to przyjechali margrabstwo do Dąbczyna, a Zuzanna poczęła często bywać u margrabiny, która ją wielce pokochała. I zapewnie tam od kogoś musiała dowiedzieć się o grożącem nam nieszczęściu. Ztąd więc pochodził jej smutek i niepokój.
Ksiądz Maciej obrócił się nagle do majora i już usta otworzył, aby coś powiedzieć, gdy w jego oczach spostrzegł dwie łzy, ukryte pod białą rzęsą. I prędko uciekł z oczyma na powałę, do swego sztukowanego belka.
— I coraz więcej pogorszał się stan jej duszy — mówił dalej major — widocznie poczęła więdnąć jak kwiatek zła-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/263
Ta strona została przepisana.