jaciel pan Tamimischel mówił, tego już nawet nie dosłyszałem, albo prawdę mówiąc, nie zrozumiałem. Ja jestem sobie prosty negocjant i nic więcej. A ja swoim rozumem inaczej to wszystko widzę. Matyldzie i Walterowi daję Czarnowody i Radziejewo, a Dąbczyn będzie dla Ottona. To wszystko kupię dla nich i dla tego oni tam pójdą. Nie zaprowadzi ich tam ani wasza «idea absolutna», ani ów straszny przez Gervinusa okrzyczany «popęd na wschód», ta epidemja dzisiejszych czasów, ani żaden inny wasz wymysł mózgowy, tylko prowadzą ich tam moje pieniądze: moje pieniądze!
A wychyliwszy dla lepszej fantazji szklankę wina, które mu od razu w twarz poszło, mówił dalej:
— Wam się zdaje, że Szyller i Göthe et Compagnie, że ta niepoczesna bazgranina, którą literaturą zowiecie, podbija obce narody. Wszystko przypisujecie sobie, a to tymczasem jest fałsz wierutny. U was pieniądz negocjanta, który co roku przymnaża państwu ziemi, nic nie znaczy. A przecież nasza to zasługa, żeśmy połowę Poznańskiego księstwa zakupili i do naszej wcieliii ojczyzny! Niegdyś nasi monarchowie używali zawsze przydomku «Augustus», co tłumaczyli na język ojczysty słowem: «mnożyciel państwa», jak mi to raz przy lampce wina pan Tamimischel powiedział. I dla tego obowiązkiem było każdego, przymnażać państwa, bądź to kupnem, bądź wojennym zaborem. Dziś wojennych zaborów nie ma, a monarchowie nie kupują. Obowiązek więc pojedynczego przeszedł na poddanych. Otóż poddani są dzisiaj mnożycielami państwa, zakupując coraz więcej ziemi sąsiedzkiej... Uczeni nasi już dosyć sobie namozolili głowy nad tem, jakimby to sposobem dla zaokrąglenia państwa ten kawał ziemi poznańskiej sobie przyswoić. A przecież prosty na to jest sposób. Oto wywłaszczyć szlachtę polską i rzecz skończona. Gdy oficerów nie stanie, z szeregowymi łatwa sprawa. A któż to dzisiaj praktykuje ten jedyny, praktyczny sposób pomnażania państwa, jeźli nie my? Każdy z nas jest dzisiaj ów «Augustus»; nam należy się ta wielka zasługa rozszerzania granic państwa, bo bez naszych pieniędzy ani wasza idea, ani wasz «pęd» na nic by się nie zdały! Otóż tedy powiadam wam, moje dzieci, Matyldo i Walterze, wy idziecie tam na wschyid nie jako posłańce jakiejś tam idei, ale po to, bo tam najłatwiej dzisiaj robić pieniądze!
Skończywszy, stary negocjant postawił szklankę na stole i spojrzał z tryumfem po zgromadzeniu. Bolało go od dawna, że ta chudzizna mólów książkowych, pijąc jego wino i jedząc jego pieczenie, tak górne o sobie miała wyobrażenie. Wszystkie zasługi przypisywała wymarzonym swoim ideom, których wcale nie akceptował poczciwy negocjant. Dzisiaj
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/271
Ta strona została przepisana.