więc, przy sposobności powiedziawszy im «verba veritatis», a przy tem wtrąciwszy coś «pro dom o sua» wesołem okiem, do którego blasku i winko się przyczyniło, spoglądał po pysznym swoim salonie. Alo doktorzy coś strasznie na to mruczeć poczęli i gotowali się właśnie do jakiejś jednogłośnej demonstracji, gdy liryczny tenor nagle do klawikortu usiadł i na całe gardło zaśpiewał pieśń z «Roberta djabła»:
Wszyscy mu przyklasnęli za ten koncept wyborny. Stary zaś negocjant napominany od swego najbliższego towarzysza, że za wiele pil wina i za wiele mówił, jak na gospodarza przystoi, zamilkł zadąsany, że ta uczona czereda zawsze nad prostym człowiekiem górę bierze.
Kilku jednak siedzących przy stole nie słyszało wcale, co się koło nich działo. Matylda i Walter patrzali tylko na siebie i nic nie mówili. Spojrzenia te jednak były jakoś takie dziwaczne, że im słuch odbierały i wszystko resztę zasłaniały. Marzyli o sobie — marzyli o nowym pałacu w Czarnowodach, który tam z wiosną wystawić mieli na miejsce ciemnego, szlacheckiego dworku!
Blady «dysponent», na końcu stołu siedzący, nie słyszał także tych sporów uczonych. Gniewały go ustawicznie te przecudne dołki na policzkach Matyldy i błyszczące oczy młodego jej męża. Myślał on nad nowym madrygałem, który w inseratach jutrzejszego numeru «Thalji» zapewnie się okaże, a który niezawodnie różnić się będzie od pierwszego i treścią i formą.
Nowy szereg strasznie długich kieliszków udobruchał rozdąsanych doktorów. Pifke, który przestawszy być «drobnym negocjantem», jako właściciel fabryki miał już przystęp do wszystkich uroczystości swego kolegi, przyprowadził go w kącie do opamiętania, demonstrując mu, że swoich zdań tak otwarcie wyjawiać nie trzeba. Stary negocjant uścisnął za to przyjaciela i hojnym szafunkiem wina i usługi swojej tak dalece błąd swój naprawił, że wychodzący z domu jego doktorowie najserdeczniej go ściskali i żegnali.
Zaledwie ostatni gość drzwi za sobą zamknął, pozamykał stary negocjant wszystkie salony na klucz, aby służba z pozostałych butelek co nie chwyciła, a sam czem prędzej zbiegł po wązkich, kręconych schodach do ulubionego swego ga-