Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/273

Ta strona została przepisana.

binetu. Ujrzawszy się między skrzyniami żelaznemi i stołem marmurowym, usiadłszy przed biórkiem, żelaznemi opasanem kratami, rzekł do siebie z wyrazem nieukontentowania na twarzy:
— Ja tutaj tylko jestem mądry. Tu mi nikt nie zaprzeczy ani rozumu, ani przyzwoitości. Tam na pierwszem piętrze jestem głupi, prosty człowiek. Otton mój i tam będzie mądry.
I obejrzał się po tych zimnych, wilgotnych ścianach, przesunął zwolna swoje oczy po żelaznych, do muru przykutych skrzyniach, po tym milczącym stole marmurowym, na którym tyle brzęczało srebra i złota, opowiadając mu dzieje swoje!...! weselej zrobiło się staremu negocjantowi; on widział te skrzynie otwierające się cicho i bez hałasu, a z nich wychodziły zwolna jakieś przecudne obrazy. Najprzód wyszedł ogromny jak forteca z dachem miedzianym zamek dąbczyński — za nim długim szeregiem, w czarne przybrane szaty, szły owe olbrzymie postacie z krużganku kaplicy. Z kamiennych ich oczu lały się łzy, z ich ust wychodził śpiew pogrzebu. I obeszły w koło skrzynie żelazne i niemy oddali pokłon swemu panu, który do nich uśmiechał się z za krat żelaznych, i z taką na nie spoglądał dumą, z jaką niegdyś Jagiełło patrzał na rycerzów krzyża, składających u jego nóg swoje żałobą okryte sztandary... A tam z drugiej skrzyni wypłynął biały jak mgła jesienna, dworek szlachecki. Stary, zgarbiony szlachcic, z siwą w pas brodą, w żupanie i kontuszu, szedł sam jeden za tym dworkiem jak grabarz, aby go własną pochować ręką. U boku miał kord bogaty, pradziadowski — ten kord odpiął, zapłakał i wraz ze swoim dworkiem w jednej pogrzebał go jamie. A na jego miejscu nowy wystrzelił pałac, na balkonie stali: Matylda i Walter, i śmiali się ze starego szlachcica, nie rozumiejąc jego pogrzebu!...
I już na piękne począł sobie drzemać stary’ negocjant, gdy nagle ktoś silnie do drzwi kantoru zapukał.
— Kto tam? — krzyknął negocjant i zerwał się na równe nogi.
Ja, ja, Pifke! — odpowiedział głos.
Negocjant odsunął żelazny rygiel. Przeraźliwy odgłos rozległ się po pustej sali kantoru. Ale jeszcze bardziej przeraziła go twarz kochanego kolegi.
Pifke miał twarz czerwoną jak karmazyn, oczy jego paliły się. Dolna szczęka ruszała się i kłapała machinalnie o półtora zęba. W ręku trzymał jakiś list rozdarty i zmięty.
— Cóż ci to, Pifke? — zawołał namiestnik Goliata, a w jego oczach błysło coś szatańskiego.