rzeźby przyozdobiona szafa, a kolosalny Michel, jeszcze czerwony jak upiór na twarzy, pojawił się tuż za plecyma biednego bankruta. Był to tajemny przyrząd zabezpieczenia się od niespodzianego jakiego napadu.
Pifke chciał właśnie z wściekłością rzucić się na żelazną klatkę, w której spokojny jak lew siedział jego spólnik i kolega, gdy kolosalny Michel za kołnierz go w samą porę pochwycił.
— Pan Pifke za wiele pił wina — wyszedł z klatki spokojny głos pryncypała — zaprowadź go do pierwszej izby, niech się prześpi.
Pifke wydarł się z nadludzką siłą z objęć olbrzyma i z wyrazem szaleństwa krzyknął do klatki swego przyjaciela:
— Warner! Słuchaj łotrze i złodzieju! Jam krwawo na mój grosz pracował. Nie jadłem i nie spałem. Stało się, okradłeś mnie, bom wdał się w rzecz nie swoją. Z «drobnych interesów» nie byłem kontent, a wielkie mnie zabiły! Ale ja jeszcze żyć będę. Zostanie mi tysiąc, dwa tysiące talarów — pójdę tam nad Noteć i Wartę, i będę czem byłem: drobnym negocjantem. Bóg mi dopomoże, moje pieniądze tam znajdę. Ale jak ty upadniesz, już nie wstaniesz, rozumiesz... nie wstaniesz!
Rzekłszy to, podarł list, który w ręku trzymał, na drobne kawałki i rzucił je między kratki, w twarz swemu spójnikowi. Odepchnął sążnistego Michla, który przyszedłszy do siebie, właśnie rękę po niego wyciągnął, i wybiegł jak szalony z kantoru.
Stary negocjant pocisnął znowu sprężynę, drzwi żelazne zapadły się w ziemię. Z wypogodzoną twarzą spojrzał po próżnym kantorze, a zacierając ręce, rzekł do siebie:
— Pifke zbankrutował, głupi Pifke. Jemu do lichwy, a nie do wielkich interesów! A teraz dalej!
Wyjął papier listowy, a napisawszy na prędce kilka wierszy, złożył, przypieczętował i zaadresował do hrabiego Leona. Zawołał na Michla i kazał mu natychmiast Linka przyprowadzić.
Gdy zadyszany ajent przed nim stanął, pryncypał uśmiechnął się łaskawie do niego i rzekł:
— Linku, wielkie moje dzieło jest na ukończeniu. Będę pamiętał o tobie. A teraz bierz konie pocztowe do Dąbczyna i ten list oddasz według adresu.
Link skłonił się pokornie, z pod oka spojrzał na płonącą twarz pryncypała i wyszedł.
Negocjant zatarł ręce i spiesznie pobiegł ku schodom kręconym. Za chwilę był już w apartamencie Ottona na drugiem piętrze.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/275
Ta strona została przepisana.