Biedny młodzieniec rzucił się na sofę. Wiadomość, że wybranej jego sercu grozi tak wielkie nieszczęście, dotknęła go do żywego i wszelkiej pozbawiła nadziei. Długi czas był w tem otrętwieniu. Nagle jakby jakaś zbawienna myśl zabłysła w jego młodej duszy; zerwał się na nogi i szybko kilka razy przebiegł po pokoju. Twarz jego rozpromieniła się, oczy zaświeciły nadzwyczajnym blaskiem.
I w samej rzeczy była to myśl szczęśliwa, chociaż bardzo prosta. On mógł teraz stać się zbawcą nieszczęśliwej rodziny, ochronić ją od grożącego upadku, a w nagrodę za to uzyskać wzajemność Janiny. Gdy jeszcze chwil kilka nad tem pomyślał, zdawało mu się, że ta katastrofa koniecznie do spełnienia jego nadziei potrzebną była, że bez niej nie miałby sposobności okazania swoich uczuć dla tak drogiej mu istoty. I jak z razu zabolało go to nieuczciwe postępowanie ojca, tak teraz widział w tem jakieś dziwne drogi Opatrzności boskiej, jakieś wyższe zrządzenia, prowadzące ludzi ciemnym szlakiem do upragnionych ich celów.
I w szale radości swojej chciał właśnie wznieść ręce do nieba, aby Bogu za ciemne jego wyroki podziękować, gdy się drzwi z lekka otworzyły i Link okazał się na progu.
Ajent miał na twarzy wyraz tajemniczy, a pod pachą jakieś starannie zawinione papiery. Wszedł ostrożnie do pokoju i oglądał się na wszystkie strony.
— Mam kilka ważnych słów do pomówienia — rzekł z miną tajemniczą — czy jesteśmy sami?
Otton ruszył głową na znak, że są sami.
— Ale lepiej, gdybyśmy poszli do drugiego pokoju — ozwał się znowu ajent.
Otton wypatrzył się zdziwiony na ajenta, a widząc z jego twarzy, że pewny jest siebie i że coś ważnego mu przynosi, postąpił naprzód, dając znak ajentowi, aby szedł za nim.
Przeszło godzinę trwała ich tajemna konferencja. Wreszcie wyszedł ajent. Jego twarz rumieniła się uczuciem szczęścia, oczy błyszczały mu jak dwie muszki świętojańskie. Niskim ukłonem pożegnał młodzieńca, który stał blady i zamyślony, i wzrokiem pogardy odprowadzał ajenta aż na kurytarz.
Gdy się drzwi za nim zamknęły, poszarpnął młodzieniec konwulsyjnie za dzwonek. Wszedł służący.
— Dla kogo dysponowano konie? — zapytał z niecierpliwością.
— Dla starszego pana — odparł służący.
— Gdzież ojciec pojedzie?
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/278
Ta strona została przepisana.