za oknami tej izdebki, na zimnym, rzeczywistym święcie?...
Jerzy spojrzał smutno po czterech kątach izdebki. Jego serce trwożyło się czegoś. Lecz cóżby była za przyczyna tej trwogi? Janina go kocha, co kilka dni przejeżdża pod jego oknem i Pampie, drogiej swojej Pampie, stojącej na oknie, posyła tak serdeczne, tak gorące pocałunki. Jerzy czuje zawsze płomień tych pocałunków, jego twarz zarumieni się rumieńcem szczęścia i zachwycenia, jego serce wyrywa się wtenczas z piersi i woła: Ona cię kocha! I cudne, dziwne światy stwarza sobie wtedy biedny marzyciel, światy z tak wątlej i delikatnej tkanki, jak ta siatka pająka, którą co rana musi naprawiać tkacz nieszczęśliwy. I nasz bohater naprawiał prawie codzień te wymarzone swoje światy, które niszczył mu ladajaki, mało znaczący wypadek.
Najstraszniejszym dla jego marzeń był z razu hrabia Leon. Ale wkrótce oswoił się jakoś z tym dziwnym, nieodgadnionym człowiekiem. Hrabia Leon, wyczekując jakichś ważnych familijnych wiadomości, bawił przez ten czas u margrabiego. A chociaż cała okolica inaczej sobie o tem na ucho mówiła, Jerzy poznał w nim tylko dziwaka, który w gruncie duszy był poczciwym człowiekiem. Te dziwactwa tłumaczył sobie wrodzoną jego dobrą, nawet szlachetną skłonnością, na której jak rdza gryząca osiadły jakieś cierpkie doświadczenia życia. Ztąd wyrodziła się jakaś dziwna dwoistość duszy. Uśmiech zimny rozczarowanego we wszystkiem człowieka, występy wał na jego twarz po spełnieniu czynu, który wymagał gorącego serca, a nawet poświęcenia się. I tak pojedynek z panem Von der Mark nie był niczem innem jak tylko zasłonięciem niedoświadczonego marzyciela od zgubnego ciosu.
Ale człowiek w pierwszej dobie uczucia jest zawsze w sprzeczności z samym sobą. Miłość jest niepokojem. Otóż innym razem niepokoiło Jerzego jakieś zagadkowe postępowanie hrabiego Leona, który tymczasem w poufną wszedł z nim przyjaźń. Zdawało się mu, że ten człowiek powoli, ale rozsądnie do celu dąży! Chce spokojnie wyczekać zwykłego przebiegu namiętności, przykłada mu codziennie rękę do pulsu, kiedy ta dziecinna ustanie gorączka. Wtedy uspokojoną i wolną od wszelkich przyszłych kurczów sercowych, poprowadzi Janinę przed ołtarz i z pokojem Anglika używać będzie dozgonnie swego assekurowanego skarbu.
Tak sobie nieraz myślał biedny marzyciel, gdy hrabia Leon z zimnym jak lód uśmiechem, pochylił się nad jego łóżkiem i bystrem okiem śledził tętna serca, jak długo potrwa ta gorączka młodości.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/280
Ta strona została przepisana.