odsłaniają swą duszę! Hrabia Leon, mimo wszelkiej swojej przyjaźni, tak widocznie unikał spowiedzi biednego pacjenta!
Słońce było czyste i pogodne. Jerzy wróżył sobie, że to będzie dla niego dzień szczęśliwy. Ale zaledwie zdołał się ubrać, gdy do pokoju w ubiorze podróżnym wszedł hrabia Leon.
Hrabia był na twarzy znacznie zmieniony. W jego oczach, które zazwyczaj tak zimno, tak trzeźwo na świat patrzyły, było coś nieodgadnionego, coby jakiś żal lub smutek oznaczać mogło. Widocznie malował się we wszystkich jego ruchach jakiś przymus, jakby trudno mu było panować nad sobą. Tego nigdy nie dostrzegł pierwej na nowym swoim przyjacielu nasz bohater. Podawszy mu więc rękę, czekał niecierpliwie pierwszego słowa.
— Otóż mniej smucić mnie będzie nasze pożegnanie — ozwał się Leon z wymuszonym uśmiechem, że cię pożegnam zupełnie zdrowego.
— Pożegnasz mnie! — zawołał zdziwiony Jerzy.
— Tak jest, pożegnam cię... w zamku już się pożegnałem — odparł zimno Leon, który już nieco pokoju odzyskał.
— W zamku się pożegnałeś! Cóż to wszystko znaczy?
— Nic, wcale nic. Warner doniósł mi poufnie, że bankier, u którego w Berlinie znaczne mam kapitały, jest w niebezpieczeństwie bankructwa.
— I to cię tak zasmuciło! — zawołał z szczerością marzyciel.
— Innego możeby zmysłów pozbawiło... sto tysięcy i coś — odrzekł z zimnym uśmiechem hrabia — ale mnie to tyle obeszło, że wyjeżdżam, aby się na miejscu o tem wywiedzieć. I w samej rzeczy chciałbym czasami, jak ów Grek, zostać biednym.
— Biednym! — westchnął Jerzy.
— Wierzaj mi, mój ty kochany poeto — poderwał Leon z tym samym zimnym, bajrońskim uśmiechem — wierzaj mi, ubóstwo ma swoje korzyści.
Twarz Jerzego zarumieniła się; jakieś dziwne przeczucie owładnęło jego serce. Ciekawie wypatrzył się na Leona.
— Smutne są te korzyści! — rzekł po chwili z westchnieniem.
— Jakto smutne?
— Bo życie ubogiego zaczyna się i kończy na marzeniu! — A marzenie nie jestże szczęściem? Przed kilkoma miesiącami dałbym ci był połowę mego majątku, gdybym mógł był choć chwilkę pomarzyć!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/282
Ta strona została przepisana.