może łudzić i żyć nawet długo w tem wzajemnem złudzeniu. Ale nieszczęśliwy jest ten, któremu dano wzrok, patrzenia aż na dno życia!
Hrabia Leon przeszedł się po tych słowach kilka razy po pokoju. Oczy miał w ziemię spuszczone i widocznie nie był z siebie kontent. Jerzy wziął go za rękę i rzekł:
— Kochany Leonie, dzisiaj wcale ciebie nie rozumiem.
— Chcesz mnie zrozumieć? — odparł Leon, wyrywając mu rękę i chodząc szybkiem krokiem po pokoju — chcesz mnie zrozumieć? To rzecz łatwa. Wyobraź sobie człowieka, który najprzód rodzi się pod niefortunną konstelacją koziorożca i ryby, rodzi się pod dziwną klątwą pradziada, który przy najlepszej fantazji najgłupszy zrobił testament, aby każdy z jego potomków żenił się dopiero po odbytej szczęśliwie wyprawie na kresach ojczyzny przeciw jej nieprzyjaciołom. Hajdamaków nie było, a jam przyszedł na świat bez tej nieszczęśliwej wyprawy; za to koziorożec i ryba, moje planety opiekuńcze, nie są ze mnie kontente i obchodzą się ze mną jak z pasierbem.
— Cóż ci złego dotąd uczyniły? — zapytał Jerzy, rozweselony humorem Leona.
— Najprzód zaraz na krzyżmo do kołyski dały mi majątek znaczny!
— I to całe nieszczęście!
— Niekoniecznie całe, ale jest w tem trochę nieszczęścia. Wyobraź sobie młodego chłopca, który z gorącem sercem, z duszą poetyczną wybiega w świat i goni za wymarzonem szczęściem.
— I nie znachodzi go! — wtrącił z westchnieniem marzyciel.
— Przeciwnie, znachodzi je... ale znachodzi za wiele. Wszystkie serca otwierają się przed nim; on nie zna, co to jest pragnąć, co to jest walczyć z przeciwnym losem, i wszystko go kocha, i wszystko mu sprzyja! A przecież szczęście liczy się tylko na chwile — a życie tak długie i nudne! I czemże zapełnić to długie, nudne życie! Ubogi do tej jednej chwili szczęścia idzie daleką drogą. On marzy najprzód, potem tęskni i walczy, pracuje i pragnie, a gdy stanie u mety tej chwili szczęśliwej, która uwieńcza wszelkie jego nadzieje, używa jej jak smacznej potrawy, na którą tak długo czekał i którą własną zasługą sobie zdobył. Jeźli tem szczęściem jest miłość, wtedy wierzy w nią, bo ona jest jego własnem dziełem. A jam tej miłości, tych czystych uczuć, o których marzyłem chłopcem, nigdy nie znalazł!
— I nie wierzysz w czyste, bezinteresowne uczucia?
— Ty jesteś dzieckiem, kochany Jerzy; patrzysz na świat z rąk mamki, od której piersi jeszcze nie odłączyłeś się.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/284
Ta strona została przepisana.