Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

tego arcydzieła, do którego ja od lat trzydziestu z równą, zawsze czcią, i strachem przystępuję? Wpatrując się w rdzę, która te koła trawi, zdaje się mi, że widzę Sebastjana Wojnę, jak się gniewa na mnie, jak mi grozi palcem, że obojętnie patrzę, jak dzieło jego marnieje... Wtedy biorę prędko pilnik do ręki, oczyszczam żelazo z rdzy i spokojny kładę się spać, żem pamiątkę pradziada uszanował.
— Jest to bardzo piękne uczucie, kochać pamiątki ojców naszych.
— Otóż po śmierci mego ojca poszedłem do zamku i rzekłem do margrabiego: «Jeźli nie mogę być nadwornym zegarmistrzem u jaśnie wielmożnego margrabiego, to niechże przynajmniej wolno mi będzie posiedzieć z godzinę na dzień przy zegarze, który jest dziełem mego pradziada, Sebastjana Wojny.» I dobry pan nie odmówił mojej prośbie. Odtąd chodzę codziennie na wieżę zamkową i mam klucze od wschodów. A nawet potrzeba zawsze między szóstą a siódmą godziną posunąć skazówki o dwa kwadranse, bo się coś od niejakiego czasu spóźnia starowina i jak mnie, tchu mu nie staje. Mimo to jest to zawsze arcydzieło, na jakie dzisiejszy niemiecki fabrykant nie zdobędzie się!...
— Powinniśmy wszystko, co nasze, kochać sercem matki, kochać nawet wtedy, gdyby nie było...
— Gdyby nie było tak doskonałem jak obce! chciałeś pan powiedzieć — przerwał mieszczanin z pobłażającym uśmiechem. — Sądzisz pan, że ślepa miłość mówi ze mnie, gdy tu rozpowiadam o dziele Sebastjana Wojny...
— Wierzę i bardzo wierzę — ozwał się lekarz z widocznym niepokojem — wierzę nawet, że temu arcydziełu nic nie ma równego.
— Wyjąwszy Ołomuniec — uzupełnił mieszczanin, nie chcąc, by go posądzono o niesprawiedliwość.
— Tak, słusznie, wyjąwszy zegar ołomuniecki... ale mówiłeś pan o pannie Janinie?
— Wprzódy o tej skrzyneczce, którą tu mam, a która pochodzi od pana Górnickiego.
— Górnickiego?
— Tak jest, pana Górnickiego, byłego dziedzica Mogił.
— Młody lekarz rzucił się na krześle z niecierpliwości. Wojna zniżył głos:
— Było to w styczniu — mówił zwolna i wyraźnie — śnieg leżał na dwa łokcie, a burza była na świecie, żeby i psa nie był wypędził za próg. Już dobrze po północy zapukał ktoś do okna. I wchodzi pan Górnicki, cały o winiony w niedźwiedzie. «Mateuszu, rzeknie do mnie, wiem, żeś człowiek poczciwy i że ci we wszystkiem zaufać można. Ja wyjeżdżam, a może już nigdy nie wrócę. Weź tę skrzynkę,