znaczniejszych korzyści. Było to wszystko jakby wyrachowane na wywłaszczenie margrabiego, i jemu samemu nie tajne było to niebezpieczeństwo; ale nadzieja złotego runa, które spodziewał się wkrótce znaleźć przy rozpoczęciu fabryki, na tak ogromną skalę założonej, utrzymywała go jeszcze przy wcale niezłym humorze.
Już jeden plan jego, ożenienia Janiny z hrabią Leonem, spełzł prawie na niczem. Do wczoraj wierzył jeszcze margrabia w zręczność swojej żony, która całą tę rzecz wzięła na siebie. Dzisiaj jednak rozczarował się dosyć niemile, gdy hrabia Leon z nim grzecznie się pożegnał, ale o powrocie swoim bardzo zagadkowo wspominał. Odczytawszy więc raporta swoich amtmanów i ferwalterów, i popsuwszy sobie nimi i tak kwaśny już humor, wyszedł z gabinetu, i ciemną, wąską galerją udał się wprost do «błękitnego pokoju».
Margrabina siedziała już od rana w tej świątyni marzeń i wspomnień swoich. Gorącego serca kobieta, o licznych zmarszczkach na twarzy, a płonącem jeszcze oku, siedziała zamyślona nad książką, w czerwony safian oprawną, której znana nam dewiza: «la passion c’est la vie», wydała się jak uśmiech szyderczy na twarzy konającego człowieka. Większa część tej książki była już zapisana. Autorka «wyznań kobiety» złożyła tam połowę swego życia drżącą ręką, ale gdy jej przyszło dać temu wszystkiemu jakiś koniec piękny i wzniosły, nie umiała sobie już dać rady. Wszystko to, co dotąd w hołd namiętności ludzkich była spisała, było pstre i jaskrawe, jak szmatki i odcinki różnokolorowe, które odcięte od jakiegoś pięknego dzieła, walają się wyrzucone na śmiecisku. Biedna autorka myślała, że utworzy jakieś przecudne dzieło, a ona pozbierała tylko te odcinki na śmiecisku życia!
Margrabina przewracała kartki jednę po drugiej; były to chwile i dni jej życia. Jakże bolesną jest ta burzliwa przeszłość dla kobiety o twarzy pomarszczonej! Każdy jej zmarszczek, który jak siatka misterna okrąża jej smutne, zamyślone oko, jest dla niej smutnem pismem, że jej życie, któremu trzeba już odjąć namiętność, stanie się tylko powolnem konaniem!
W tych smutnych pogrążona kontemplacjach, usłyszała jakiś szelest za sobą. Niegdyś na taki szelest biło jej serce, krew farbowała lica, jak farbuje jutrzenka niebo poranne, a dzisiaj tylko uczucie jakiejś trwogi zadrgało w jej lękliwem sercu, które tyle przebyło uniesień, a żadnego z nich nie schowało w sobie na czasy smutku i żałoby!...
Margrabina spojrzała za siebie, a ś. Jan Baptysta z bia-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/290
Ta strona została przepisana.