poprawić sobie chustką, chciał posunąć ręką po gładko ogolonej twarzy, ale ręka jego zadrżała, odtrąciło ją coś od chustki i od twarzy.
— I cóż robić w tym razie? — zapytał głosem bez dźwięku.— Nic nie robić... zaniechać całego przedsiębiorstwa.. przynajmniej na niejaki czas.
— Nie, nie, nigdy... mnie by to zgubiło — poderwał szybko margrabia.
— Innej rady nie ma na to — odparł zimno bankier. — Najprzód bankructwo Pifkiego rzuca nadzwyczaj złe światło na całe przedsiębiorstwo. Opinja już źle uprzedzona... żadnego innego spólnika nie dostaniemy. A dla mnie samego jest to za wiele. Dwoje rąk nie wystarczy tutaj.
— Jabym odstąpił komu moje akcje — rzekł margrabia cichym głosem.
— A któż je weźmie? — poderwał negocjant. — Ja dałbym pół straty!
Margrabia spojrzał smutno na swoje nogi popielate, spojrzał smutno na ścianę, gdzie w żelaznej zbroicy wisiał kasztelan Jarost, zabity w potrzebie przeciw Krzyżakom, i zdawało się, że w tej chwili żałował, że urodził się w czasach nieszczęsnych spekulacji. Jakoś przyzwoicie było mu stracić życie, niżeli majątek.
— O nową pożyczkę trudno — rzekł po chwili.
— Ani myśleć! — podjął szybko negocjant — do tego... mimo mojej wiedzy i woli zanotował mój prawnik dziesięć tysięcy dukatów... ale to nic... tylko że dla pożyczki...
— Jakie dziesięć tysięcy dukatów? — zapytał z zadziwieniem margrabia.
Warner odkrząknął, uśmiechnął się pod chustką do nosa i zaczął:
— Zapewnie przypomni sobie pan margrabia, że kupując Mogiły od pana Górnickiego, wziąłem od niego cesję wszystkich jego pretensji. Mówił on mi o należytościach u pana margrabiego, ale że na nie skryptu nie mógł znaleźć, więc przyjąłem je ryczałtem za pewną dodatkową sumę. Dzisiaj między pozostałemi papierami odszukał mój prawnik własnoręczne skrypta pana margrabiego —
— Moje skrypta... nie prawda! — zawołał margrabia — to jakieś krętarstwo...
— Mam tu wierzytelny odpis — rzekł margrabia, wyciągając długi papier z zanadrza.
Margrabia szybko przebiegł go oczyma.
— To moje kwity! — krzyknął — Górnicki administrował mój majątek!
Negocjant ruszył ramionami.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/294
Ta strona została przepisana.