— Sąd przyjął je za skrypta długu — odparł spokojnie.
— Ale nie przyjmie za dług. Wszak Górnicki, o którym nie wiedzieć, gdzie się znajduje, gdy się go powoła —
— Górnicki już nie żyje. Niejaki Link, który jest teraz u nas, a który wtedy był w Galicji, widział na własne oczy jego śmierć r. 1846 i w sądzie zaprzysiągł.
Margrabia z trudnością znalazł krzesło i rzucił się na nie.
— Cóż to wszystko znaczy, mój panie Warner? — zapytał po chwili.
— To nic a nic nie znaczy — poderwał szybko negocjant, widząc, że margrabia blednieje — wszak mówiłem, te to wszystko stało się mimo mojej wiedzy i woli. Ja wiele rzeczy uczyniłem dla pana margrabiego; takie drobnostki nie powinny waśnić między sobą spólników.
Kasztelan grodzki Jarost zachmurzył się i gniewnie spojrzał na ostatniego swego potomka, który w taką wszedł spółkę. Ale potomek jego nie myślał w tej chwili o fundatorze Dąbczyna, nie myślał o jego napisie na bramie, który wyraźnie mówił, że «ad tuendum populum» te mury wznosi — margrabia myślał w tej chwili nad tem, jakby to z tych smutnych zawikłań wyjść z przyzwoitością.
— Dla czegóż pański prawnik...
— Mój prawnik pospieszył się — przerwał szybko negocjant — ale ja napisałem mu, że cała ta rzecz ułoży się między nami w cztery oczy. To bagatela.
— Ale ja nic nie winien panu Górnickiemu!
— A gdyby nawet i na tem poprzestać trzeba, to cóż robić? Mamyż się procesować?
Margrabia spojrzał na bankiera. On nie miał wiary w przyrodzoną szlachetność serca ludzkiego. Według niego interes, przyzwoitość i to, co nazywamy honorem w obec ludzi, były to jedyne sprężyny życia. Wszystko resztę było tylko frazesem. Dla tego postępowanie negocjanta było dla niego zagadkowe.
— Jakto, pan nie chcesz użyć tych papierów na moją niekorzyść? — zapytał po chwili.
— W tym razie, jeźli od daleko większych uchylę się niekorzyści — odparł spokojnie negocjant.
— I w jaki sposób może się to stać?
— Jeźli pan margrabia zachowa się od grożącego mu upadku.
— Jakto, mnie grozi upadek? — zawołał z dumą margrabia.
— Tutaj, na tej pozycji, niezawodnie — odparł negocjant z nadzwyczajną spokojnością.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/295
Ta strona została przepisana.