Margrabia przygryzł usta. Jakieś złowieszcze cyfry stanęły mu przed oczyma. Powoli upadała w nim ta wiara tradycyjna, że potomek tak świetnego rodu nigdy upaść nie może i z mniejszą, już dumą ozwał się do negocjanta:
— Zdaje mi się, że to zawcześnie jeszcze mówić o tem.
— Ale nie zawcześnie, aby mówić o sposobie ratunku! — wtrącił negocjant.
— Jakiż byłby sposób ratunku, jak pan powiadasz? — zapytał cichym głosem.
— Najprzód mówmy o najgorszem — zaczął negocjant, posuwając się na kanapie. — Zebrawszy dzisiejsze pasywa razem, okaże się z nich, że pan margrabia jest insolwentem. Stagnacja fabryki narobi hałasu — banki ześlą komisję do zbadania dóbr i wypowiedzą pożyczki. A przecież to nie z honorem dla pana margrabiego, trącić majątek przez subhastę.
— Nie... nie, nigdy! — zawołał margrabia — coby świat na to powiedział! Mówiliby, żem zbiedniał do koszuli!...
— Otóż temu trzeba będzie zaradzić.
Margrabia założył ręce i bezmyślnie patrzył przed siebie.
Negocjant odkrząknął, uśmiechnął się i mówił dalej:
— U nas tutaj cena ziemi jest nadzwyczaj wysoka. Przemysł i porządna praca kolonistów jest tego przyczyną. Możnaby dość dobrze Dąbczyn sprzedać —
— Sprzedać! Nie, nigdy! — zawołał margrabia i przełożył nogę na nogę.
— Możnaby rozgłosić, że to dzieje się w celu przesiedlenia się w jakich familijnych widokach. Ze sprzedaży zostałaby się zawsze jakaś sumka, za którą możnaby gdzieś na Podolu lub Wołyniu kupić kawał obszaru. U nas ziemia i człowiek w takiej cenie, a tam dusze za bezcen! — dodał z sarkastycznym uśmiechem. To kraj jakby stworzony dla panów!
Margrabia nie słyszał tych dodatków uszczypliwych, bo myśl przesiedlenia się, która jego upadek tak szczęśliwie pokrywała, owładnęła wszystkie jego zmysły. Widząc to negocjant, zatarł ręce i mówił dalej:
— Aby uniknąć subhasty sądowej, jabym wziął kupno Dąbczyna na siebie. Dałbym nad sumę ostatniego oszacowania...
Margrabia wytężył ucho — suma wcale nie była do odrzucenia. Powoli zaczął się mu świat rozjaśniać — on myślał, że z hańbą i wstydem trzeba będzie kiedyś wyzuć się z majątku, a tu poczciwy człowiek ratuje go tak niespodzianie! A wstyd ubóstwa w obec świata, to hańba niezmazana, to śmierć!... A do tego taka ładna suma!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/296
Ta strona została przepisana.