Margrabina zamknęła karty swojej młodości i zwróciła się do męża. Margrabia opowiedział jej powoli wszystko, co zaszło. Skreślił jej stan obecny majątku i widoki swoje na przyszłość.
Margrabina słuchała na pozór z wielką obojętnością. Ale przy ostatniem słowie zbladła — jej głowa upadła bezwładnie na poręcz krzesła.
— Uspokój się, Hermino! — zawołał margrabia, biorąc ją za rękę — to jeszcze wcale nie źle dla nas wypadło!
— Ach, wyzuci z majątku! — krzyknęła spazmatycznie nieszczęśliwa kobieta.
— Nasze imię wystarczy nam dotąd za wszystko!
— Biedna Janina!
— Z tem imieniem znajdzie zawsze męża, który odpowie jej urodzeniu!
— Dzisiaj świat taki brzydki — dzisiaj każdy szuka majątku!
— Na Dąbczynie, który właściwie był do niczego, a w końcu po uregulowaniu stosunków — włościańskich ani szeląga dochodu nie niósł, nic nam wcale nie zależy. Niech sobie tutaj koloniści gospodarują. Dla nas jeszcze pole na Podolu i Wołyniu. Że tam nasz majątek przenosimy, cóż na tem tracimy? Może to stare zamczysko, co się wali?
— Ja nie mogę z tem się oswoić! — mówiła z płaczem spazmatycznym margrabina. — Ja tutaj umrę!
— Chcę, abyście z Janiną jak najprędzej wyjechały do Drezna.
Po spłakanej twarzy margrabiny mignęło jakieś weselsze uczucie.
— Do Drezna mówisz? — powtórzyła spokojniejszym głosem.
— Do Drezna. Jest to tanie i ciche miasto. Ja sam ukończę tutaj interesa, a przez to uchylimy się od pytań natrętnych. Co zaś w interesie opinji trzeba będzie zrobić, to uczynię. Terenia zostanie że mną.
— Terenia zostanie?
— Widzę, że ta biedna idjotka codzień więcej ma dziwactw, które Janinę trwożą. Pomyślę nad jej umieszczeniem w jakim przyzwoitym klasztorze.
— To bardzo rozsądnie zrobisz... bo dla niej tylko klasztor może być azylem na tym świecie! — rzekła z głębokiem westchnieniem margrabina.
— A teraz powiedz coś o tem wszystkiem Janinie — kończył margrabia, zwracając się do ś. Jana Baptysty.
— Kiedy odjedziemy do Drezna? — zapytała jeszcze margrabina.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/298
Ta strona została przepisana.