kilka garści prochów i kości, które z podziemia kaplicy tak niemile go zawiały!
Chciał jeszcze przeglądnąć wszelkie swoje mobilja, aby je ocenić i jakąś sumkę za nie negocjantowi położyć. Wszedł najprzód do błękitnego pokoju. Starożytna komnata przyjęła go w swoją duszną atmosferę, ścisnęła go za piersi i serce, ale margrabia odkrząknął i spokojnie szedł dalej. Na ścianie wisi wielki obraz, przedstawiający hołd Krzyżaków po odniesionem zwycięztwie. Po drugiej stronie mistrz Albert zrzuca habit zakonny i z rąk Zygmunta odbiera godność książęcą jako pierwszy książę pruski i lennik polski. W obu obrazach figurują Dąbczyńscy na pierwszym planie — ale pędzel gruby, układ figur wcale nie artystyczny; dla kupca nie mają te obrazy żadnej wartości. Margrabia minął je, nie położywszy na nie żadnej ceny.
Przy oknie stoi mały, trójgraniasty stolik, ze skórzanemi po bokach workami. Zapewnie służył on do gry w kostki. Dla kupca to grat stary — chyba w piecu go spalić!
Z tego pokoju prowadzą do wieży zamkowej tajemne drzwiczki. Margrabia pocisnął sprężynę — duszna atmosfera uderzyła mu na piersi. To skarbiec Dąbczyńskich. Pełno dziwnych, dawnych sprzętów. Świeczniki z drzewa toczone i jaskrawemi malowane barwami. Tam roztruchany potłuczone, dziwnych kształtów, kilkanaście sztuk zardzewiałej zbroi, tuzin kopji i kilka skrzydeł husarskich, a w kącie porzucone na ziemię leżą księgi i papiery — to archiwum Dąbczyńskich. Mól i robak roztoczył te stare graty — margrabia zamknął drzwi; dla kupca nie ma to rupiecie żadnej wartości!... Nad kominem wiszą trofea Dąbczyńskich: Buńczuki, chorągwie, kindżały, zbroice krzyżackie, miecze cesarskie — sama rdza i łachmany! Kupiec wyrzuci je oknem!...
Nie znalazłszy nic takiego, na coby jaką cenę położyć można, wrócił margrabia do swego gabinetu w kwaśniejszym nieco humorze.
— Ekonom z Czarnowód chce z jasnym panem mówić — ozwał się lokaj przy drzwiach.
— Czego chce, może i w kredensie powiedzieć! — odparł z niecierpliwością margrabia.
— On chce tylko z jaśnie panem mówić.
— Nie mam czasu.
Za chwilę jakiś łoskot dał się słyszeć w przedpokoju, a do gabinetu margrabiego wpadł zapyrzony Mietlica. Za nim z rozczochraną fryzurą wsunął się lokaj.
— Niech jaśnie wielmożny pan daruje — rzekł Mietlica, odsapując głęboko — ale te kutasy nie chcieli mnie tu wpuścić.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/300
Ta strona została przepisana.