— Czego chcesz, człowieku? — zawołał margrabia, a lokaj tuż nad kołnierzem Mietlicy wstrzymał rękę.
— Najprzód niech jaśnie wielmożny pan odpędzi tę obrzydłą małpę, która ma kark tak twardy jak u dzika, a potem będę prosił łaski jaśnie wielmożnego pana o kilka słów na osobności w bardzo ważnym interesie. Jam z jenerałami mawiał nieraz.
Mietlica mówił to z największą determinacją i wyprostowany, jak przystało na wiarusa drugiego pułku ułanów, czekał odpowiedzi. Margrabia dał znak służącemu, aby się oddalił.
— Cóż to za ważny interes? — zapytał ekonoma.
Mietlica miał twarz tak dziwnie czerwoną, że trudno było z niej — wyczytać, czy płakał, czy kilka kieliszków wódki nad zwykłą miarkę wypił. Zdaje się, że jedno i drugie razem się złączyło, bo pod oczami widoczne były ślady łez, a w koło głowy unosiła się jakaś anyżowa atmosfera, w której topił swego robaka stary wiarus. Margrabia zmarszczył brwi i niecierpliwie patrzył na suplikanta. Mietlica zaczął z uśmiechem jakiegoś zadowolenia:
— Daleko lepiej skończyła się ta sprawa, jak się obawiałem. Bo też jam nie miał pokoju i dniem i nocą. Zawsze mi Mateusz stał przed oczyma, jak święty Piotr w okowach. Ale ja sam nie podołam — bez łaski jaśnie wielmożnego pana —
— Co chcesz? mów jasno! — zawołał margrabia. — Ja cię nie rozumiem.
— Wszak wiadomo jaśnie wielmożnemu panu, że Mateusz Wojna, wnuk prawowity tego Sebastjana Wojny, który ten zegar na wieży składał, podstępem i zdradą człowieka niepoczciwego, którego cały Dąbczyn zna, że ma myckę na głowie i brzuch tłusty — wszedł do kałauzu, a jest niewinny jak święty Piotr w okowach?
— Cóż mnie do tego? — zawołał niecierpliwie margrabia.
— Jaśnie wielmożny panie! — odparł Mietlica. — Pradziad, dziad i ojciec Mateusza Wojny służyli w tym skarbie, a Mateusz nawet do ostatniej godziny, nim z miasta odchodził, nakręcał zegar na wieży zamkowej, i bywało, nieraz opowiadał mi, jak łaskawy był zawsze jaśnie wielmożny pan dla wnuka Sebastjana, który układał własnoręcznie ten zegar. Do kogoż mam się więc udać po pomoc dla biednego Mateusza, który teraz jęczy —
— Cóż ja mu pomogę? — przerwał margrabia.
— Bo to jest taki interes — mówił dalej Mietli a, uśmiechając się dowcipnie. — Zły sąsiad i burmistrz tutejszy usadzili się na biednego Mateusza, wywiedli go za granicę i tam
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/301
Ta strona została przepisana.