do kozy wsadzili. A tu tymczasem chcą mu rozwalić jego domek, który z łaski dziedziców Dąbczyna wystawił pradziad jego Sebastjan, ten sam, co to układał ten kunsztowny zegar na wieży.
— To być nie może — rzakł margrabia z miną, która coś niedobrego wróżyła Mietlicy.
— I jam tak z razu myślał... kubek w kubek — odparł ekonom, ośmieliwszy się podnieść rękę do wąsa — ale przecież inaczej się stało. Dom jego chcą mu wziąść i rozwalić, bo jest stary i krzywy, a Wojna nie ma pieniędzy, aby nowy wystawić. Otóż pisali tam do niego o tem i teraz kazali go otaksować. I właśnie dzisiaj zapowiedziano publiczną tego domu licytację, a zły sąsiad jego już się uśmiecha i głaszcze po brzuchu —
— Powiedz krótko, co chcesz!
Mietlica uśmiechnął się, podkręcił wąsa, z którego coś anyżowej wymknęło się woni, a pociągnąwszy kilka razy po nosie na znak, że teraz dopiero coś dobrego nastąpi, mówił dalej:
— Bylibyśmy z kretesem sprawę przegrali, gdyby nie wysoki rozum burmistrza! Taksatorami tego domku mianował jednego kolonistę, a drugiego szlufierza! Ha! ha! ha!
— I cóż ztąd?
— Alboż kolonista i szlufierz, co to z kółkiem na każdej ulicy stację ma, alboż to tacy ludzie wiedzą, ile wart jest domek rodzinny! he!... Domek rodzinny, w którym to człek się wychował, gdzie każdy kołek, każdy sęk coś nam przypomina!...Hej, mój Boże!...
Margrabia zmarszczył brwi i widocznie począł się niecierpliwić.
— Otóż ten domek rodzinny Wojny oszacowali na trzysta talarów. Ha! ha! ha! na trzysta talarów! Jakże szlufierz i kolonista mogą wiedzieć, że domek rodzinny, że ojcowizna to skarb nieoszacowany dla człowieka!... Otóż zaraz pomyślałem sobie: Ten domek trzeba kupić, a gdy Wojna wróci, niech jakoś sobie z nim radzi. Boć to zawsze w mieście jeden grunt polski i tak coraz mniej jest tam naszych!
Margrabia miał coś w ustach, co wcale nie sprzyjało staremu gadule, ale nic nie powiedział.
— Mam uskładanych sto talarów — mówił dalej Mietlica, z coraz większą poufałością pokręcając wąsy — a gdybym jeszcze żonkę trochę poszturkał, tobym z niej wydusił jakie pięćdziesiąt, bo ręczę gardłem, że baba ma coś we wezęłkach między bielizną. Ale to wszystko za mało. Braknie mi jeszcze połowa. Panu memu nic nie mówiłem, bo dalibóg pustki w stodołach. A tak jeźli jaśnie wielmożny pan da
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/302
Ta strona została przepisana.