kupka starszych kobiet może to samo podaje sobie do ucha. A z po za gałęzi lipowych strzela hoży parobczak na Kasiunię czarnooką, która najlepiej wywija obertasa. Tu znowu chichoczą młode dziewczęta, wesołe i puste, jak stadko kóz roskosznych. Każda z nich niby to nie patrzy na taniec, niby zmordowana, ociera fartuszkiem pot z czoła i z brwi czarnych, a tu z ukosa rzuca okiem na swego tancerza i mało serce nie wyskoczy jej z pod rąbka koszuli, że tak długo w taniec jej nie bierze! A muzyka tak skocznie gra, aż same nogi się plączą! Tylko Paliwoda siedzi pod kasztanem smutny na próżnym moździerzu. Mietlicy z prochem jeszcze nie ma.
Stary Dębicz wodzi okiem po wszystkich grupach i uśmiecha się jak ojciec rodziny. Równego z nim wieku wieśniak, co to jeszcze nieboszczyka Dębicza pamięta, siedzi teraz koło niego i opowiada mu, jak to on był dzieckiem i jak dobrze przypomina sobie taki sam obrzynek w tem samem miejscu. A będzie temu lat ośmdziesiąt — były to lepsze czasy! mówi stary dziadek. A muzyka pod lipami gra tak skocznie, tak wesoło.
Rozstąpiła się grupa starszych wieśniaków: przed ganek wyszedł Maciejaszek, najbogatszy i najrozumniejszy wieśniak z całej gromady. Muzyka ucichła, tany ustały. Maciejaszek odgarnął włosy z. czoła i zaczął mówić jakąś długą orację. Zwróciwszy się do Dębicza i majora, mówił wiele o dobrych panach, co to w gromadzie świecą się jak świeczniki w kościele, pomogą biednemu i pocieszą w nieszczęściu. Wprawdzie dzisiaj odłączono gromadę od pana i obiecano jej pomoc króla, ale przysłowie stare mówi, że Bóg wysoko, a król daleko — a pan przecież jest blisko, tylko zapukać. Mówił dalej, jak gromada zawsze była rada dziedzicom swoim, bo dziedzice zasłużyli sobie na to przywiązanie. I jak wiele szczęśliwszą jest od gromady Mogił, gdzie nikt się nią nie opiekuje, gdzie dwór luterski nigdy o nią się nie pyta, a nowy pan nigdy z człekiem nie pomówi.
Tutaj przerwał mówiącemu szelest pod lipami. Najbliżsi zwrócili tam oczy i ujrzeli stojącego jakiegoś nieznajomego człowieka, który nagle skrył się za drzewa. A że Maciejaszek tem wydarzeniem przerwał sobie swadę i dalej oracji prowadzić nie chciał, więc zakończył silną apostrofą do starego Dębicza, któremu życzył jeszcze lat drugie tyle, do majora i Zuzanny, którym cała gromada przez jego usta zaseła podziękowanie za ich dobre uczynki.
Stary Dębicz rozczulił się aż do łez, major spojrzał na księdza Macieja jak człowiek, który wyroku śmierci oczekuje; a Zuzanna westchnęła i zamyśliła się. Ksiądz Maciej rozkręcił tabakierkę aż zaskrzypiała i na pułapie ganku szukał
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/310
Ta strona została przepisana.