szerokim świecie nie miałem ani włoki ziemi, ani garści piasku, ani kropli wody własnej — wszystko było cudze!... O, wy szczęśliwi! wy posiadacie część tej ziemi rodzinnej, część jej wód i jej kwiatów, a jam ją puścił z rąk jak syn marnotrawny!
Major westchnął głęboko, a ksiądz Maciej posunął krzesłem, aby to westchnienie zagłuszyć. On chciał staremu Dębiczowi dać jeszcze tych kilka chwil szczęśliwych. Po chwili wytchnienia mówił Górnicki dalej:
— Wreszcie rzekłem sobie: Za złotem idzie dzisiaj świat cały, pójdę w kraj złota. I zapłynąłem do Nowej Holandji. Za kilka tygodni byłem szczęśliwy. Wykopałem bryłę złota, wszyscy wychodźcy zazdrościli mi jej. Położyłem ją przed sobą i ległem koło niej jak głodny pies koło kości. I myślicie, żem był w istocie szczęśliwy?... Nocą położyłem ją pod głowę i usnąłem. Miałem jakiś sen straszny. Otworzywszy oczy, ujrzałem nad sobą nóż jakiegoś wychodźcy. «Co chcesz odemnie?» zapytałem dosyć obojętnie. «Daj mi twoje złoto!» rzekł tenże do mnie. I wyjąłem bryłę z pod głowy i rzuciłem mu pod nogi. Czy myślicie, że byłbym to samo uczynił, gdybym zamiast tego złota miał jedną skibę z obszaru Mogił pod głową? Opuściłem kraj złota i rzekłem do siebie: Pójdę do mego kraju, ujrzę ten domek rodzinny, ujrzę te pola, które uprawiał pług ojców moich, te drzewa sadzone ręką pradziada! Tam w ich cieniu prześnię kilka chwil szczęścia, kilka łez poświęcę pamiątkom ojczystym i umrę!
Grobowe milczenie panowało w sali. Cierpienia biednego tułacza wzruszyły wszystkich. Major tylko patrzał tak martwym wzrokiem przed siebie, jakby wcale nie wiedział, co się w koło niego dzieje. A ksiądz Maciej kręcił się na krześle, jakby się czego niecierpliwił. Po chwili rzekł Dębicz:
— Dziedzictwo ojczyste jest to conditio vitae każdego prawego szlachcica. Widzimy w dziejach naszych, że dzieci wrracały napowrót do dziedzictwa, które ojciec lub dziad z ręki wypuścił. Niestłumiona żądza parła je do tego. Szlachcic jest podobny do zwierza, który wypłoszony przez psy, wraca zawsze na miejsce swego legowiska. Otóż obowiązkiem jest naszym trzymać się tego dziedzictwa, a mianowicie my na kresach.
Tu spostrzegł się staruszek, że podobna materja Górnickiego rozżala, a chcąc rozmowę na weselszy tor przenieść, rzekł zwrócony do drzwi:
— Coś tam Jakób strasznie we drzwiach się wierci... niezawodnie ma dla nas jakąś nowinę!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/316
Ta strona została przepisana.