Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/318

Ta strona została przepisana.

— Jest nas o jednego mniej — rzekł z boleścią kawał ziemi polskiej urwał się z lądu i utonął!... Oto ten dworek jest dzisiaj ostatnia straż narodu... Tadeuszu, pamiętaj — ostatnia straż!...
A otarłszy łzy z oczu, mówił dalej:
— Hej, Dąbczyńscy! kasztelanowie grodzcy! Mój mocny Boże!... Lecz cóż ja słyszę? Muzykę?... Tadeuszu, każ przestać — wieść taka powinna być żałobą narodową!... Dobra noc wam, niech mnie zatoczą do mojej izdebki — chcę być sam — chcę się pomodlić Bogu...
Smutek malował się na twarzach obecnych. Gdy Dębicza z sali wytoczono, zbliżyła się Zuzanna do Jerzego i cichym rzekła głosem:
— Opowiadanie Mietlicy niepokoi mnie. Zapewnie będziesz pan potrzebnym w zamku, jeźli się tam co stało. Każ sobie pan konie zaprzęgnąć i donieś mi pan, bo jestem mocno niespokojna.
— Nim odjadę — odparł Jerzy — pozwoli pani, że zbadam wprzód jednego pacjenta, który jest śród nas.
Rzekłszy to, przystąpił do Górnickiego, który siedział z wypieczonemi rumieńcami na policzkach i prawie był bezprzytomny. Pomówiwszy z nim chwil kilka, zwrócił się do Zuzanny i rzeki:
— Niech się położyć i wypocznie. Choroba tęsknoty przesila się — może nastąpić gorączka nerwowa.
Zuzanna załamała ręce, a Jerzy wybiegł z sali, bo jakieś smutne przeczucie ciągnęło go do zamku. A drugą stroną sieni przesunęła się właśnie jakaś ciemna postać i z cicha weszła do izdebki starego Dębicza.
Był to Link.

Jerzy nie widział go, bo całą duszą swoją był już w Dąbczynie, o którym tak dziwne rzeczy opowiadał Mietlica.



Przed kilkoma godzinami, gdy się to w Czarnowodach działo, było cicho i smutno w zamku dąbczyńskim. O zachodzie słońca wyjechało z bram kilka powozów. Nikt jednak w mieście nie wiedział, kto był w tych powozach i gdzie one pojechały. Po ulicy miasta chodził Otton smutny i zamyślony. Ojca nie zastał, bo ten odjechał do Mogił, aby rozpoczętą fabrykę oglądnąć. Margrabia kazał go przeprosić, bo był zatrudniony, a damy także nie były do widzenia. Biedny młodzieniec cierpiał wiele. Tysiączne myśli przychodziły mu do głowy, a żadna z nich nie zbliżała go do szczę-