panie Wojna. Pokaż mi, które to Radziejewo!» Pokazałem jej te trzy lipy i rzekłem: «I to wkrótce nie będzie nasze!» Musiałem jakoś bardzo głupio powiedzieć to, bo panna Janina spojrzała na mnie dziwnie i rzekła: «Jakto nasze?» Poprawiłem się i powiedziałem: «Polskie, wielmożna panno, polskie.»
— A panna Janina?
— Panna Janina na to nic nie odpowiedziała, tylko rozsunęła długą perspektywę, którą w ręku miała, i poczęła z uwagą patrzeć w to miejsce, gdzie jest Radziejewo. Po chwili zwróciła się znowu do mnie i zapytała: «Czy można ztąd widzieć szpital w Radziejewie?» Pokazałem jej na końcu wsi czarny budynek i starą gruszę koło niego. Panna Janina zwróciła perspektywę w tę stronę i długo przez nią patrzała.
— I cóż dalej?... cóż dalej? — zapytał niecierpliwie lekarz.
— Dobry kawał czasu upłynął, nim się znowu do mnie obróciła. Miała twarz smutną, bardzo smutną. Biedna! pewnie moje słowa wzięła sobie do serca.
— Zapewne, zapewne.
— Po chwili rzekła: «Nikogo nie widzę.» I znowu jakby się zamyśliła.
— I nic więcej?
— Potem zarumieniła się nieco, ale to może słońce tak czerwono zachodziło, i rzekła: «Kochany panie Wojna! Czy nie będziesz dzisiaj w Radziejewie?» «Jak wielmożna panna rozkaże, odpowiedziałem, i tak od kilku dni wybieram się tam na folwark.» «Tam jest dzisiaj pan Jerzy, mówiła dalej, pójdź do niego i powiedz mu, aby przyszedł do zamku.»
Blada twarz młodego lekarza okryła się rumieńcem.
— Zapewne ktoś tam chory — mówił zwolna, pokrywając zmięszanie.
— Pytałem się panny Janiny, ale na to nic pewnego nie mogła mi odpowiedzieć. Raz mówiła, że mama chora, drugi raz znowu o ojcu, a w końcu dodała, że panna Teresa przeziębiła się.
Lekarz wstał z krzesła i otworzył okno. Chłodny strumień powietrza wpłynął do izdebki.
— I pomyślałem sobie: — mówił dalej mieszczanin — Ot idąc do Radziejewa, wezmę z sobą tę szkatułkę. Bóg wie, co w niej jest. Może nieboszczyk pan Górnicki w jakiej rozpaczy to uczynił, że ją spalić kazał, a w niej tymczasem mogą być rzeczy komuś przydatne. Pan Jerzy to najlepiej osądzi, a wszyscy mamy dla niego wielki szacunek i pokładamy w nim zaufanie. Otóż niech pan przy wolnym
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/32
Ta strona została przepisana.