Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/320

Ta strona została przepisana.

Otton stał chwilkę jak przykuty do ziemi, potem ocknął się nagle i pobiegł w ciemną aleę ogrodu.
W alei ujrzał stojącego mężczyznę, owiniętego szerokim płaszczem. Skrył się za drzewo, aby być świadkiem sceny, która nadzieje jego nagle zniszczyć miała.
I nie długo czekał. Od zielonego pawilonu wyszła zwolna jakaś postać kobieca w bieli ubrana. Szła chwiejnym, niepewnym krokiem, ręce wyciągała naprzód i tuliła je potem do piersi, jakby jakieś mary chciała przycisnąć do serca. Nagle zbliżył się do niej mężczyzna w czarnym płaszczu. Coś przemówił do niej z francuzka, wziął ją za rękę, przytknął do niej usta — a kobieta zarzuciła białe ramiona na jego szyję i przycisnęła się do jego piersi.
Biednemu młodzieńcowi znikło wszystko z przed oczu — księżyc i gwiazdy pogasły na niebie, a w koło niego była noc — czarna noc. Gdy po chwili przyszedł do siebie, już nie było w alei ani białej kobiety, ani czarnego rycerza, tylko jakiś śmiech szyderczy, okropny został po nich i brzmiał w uszach nieszczęśliwego kochanka. Otton potarł ręką po czole, gwiazdy i księżyc świeciły znowu na niebie. Obejrzał się w kolo i pobiegł szybko w kierunku, gdzie jakiś szelest usłyszał.
Na końcu alei stały dwa konie osiodłane. Na ręku mężczyzny leżała pochylona biała postać kobiety. On ją wzywał do przytomności i zaklinał ją, aby się opamiętała. W tej chwili przybiegł Otton.
— Precz, niegodziwy człowieku! — zawołał przytłumionym głosem — precz od niej...
Junker spojrzał zdziwiony na młodzieńca, pomyślał chwilę, radosny uśmiech strzelił z jego oczu.
— Ah! przepraszam! — odrzekł spokojnie — uprzedziłem pana — proszę mi darować — a za słowa niegrzeczne —
— Jestem zawsze na rozkazy.
— Cieszę się z tego... a tymczasem oddaję w pańskie ramiona piękną dziewicę, która, jak pan widzisz, już przylgnęła do mnie.
Kobieta w samej rzeczy objęła ramię swego rycerza i z trwogą wypatrzyła się na młodzieńca. Ale rycerz zgrabnie wywinął się z objęć kobiety, a złożywszy ją w ramiona szczęśliwego młodzieńca, siadł na konia, Lanzas na drugiego i obaj czwałem wybiegli z ogrodu.
Młodzieniec drżał cały i z zachwyceniem wpatrywał się w twarz omdlałej kobiety. Księżyc zaszedł właśnie za chmury — w alei było ciemno.
— Uspokój się pani — błagał głosem serca — jesteś bezpieczną, niegodziwy człowiek już odszedł!