— Jam go tak kochała! — mówiła jakby przez sen kobieta.
Bryła lodu wpadła w serce młodzieńca.
— On pani nigdy nie kochał! — jęknął nieszczęśliwy.
— On mnie nie kochał? — krzyknęła dziwnie zmienionym głosem kobieta. — On mnie nie kockał?... A któż mnie kocha!
— Ja cię kocham, tyś skarbem duszy mojej! — zawołał młodzieniec w ekstazie.
Kobieta podniosła się z ramion nowego swego rycerza i spojrzała uważnie w twarz jego.
— To ty, Ottonie, kochasz mnie? — zawołała po chwili — a jam myślała, że on... o! daruj mi, daruj... moje serce chore, tak chore!...
Mówiąc to, zarzuciła mu na szyję ramiona i gorące, spiekłe usta swoje przytknęła do jego ust... Ale snać nie chciało przeznaczenie, aby biedny młodzieniec użył w tej chwili roskoszy, do której tak gorąco wzdychał! Księżyc bowiem wyjrzał z za obłoku i sinem światłem oświecał twarz kobiety. Była to Terenia, biedna idjotka.
Młodzieniec zadrżał z przestrachu, a białe ramiona biednej sieroty tem silniej przyciskały go do siebie.
Od zielonego pawilonu okazały się liczne światła. Biedny młodzieniec stal na miejscu, ofiara tak dziwacznego przypadku. Idjotka nic nie wiedziała — ona była szczęśliwą. Może tylko ta ułudna chwila szczęścia była przeznaczona biednej sierocie?...
Światła zbliżały się coraz więcej. Otton wziął Terenię pod ramię i sam zbliżył się do szukającej ją służby. Wszyscy wypatrzyli się z zadziwieniem na tak szczególne zjawienie. Ale młodzieniec nabrał nagle odwagi i kazał się zaprowadzić do margrabiego.
Margrabia zadziwił się niemało, widząc Terenię w takiem towarzystwie. Zmarszczył brwi i urażony spojrzał na Ottona. Ale Otton dał mu znak, aby Terenię odprowadzono do jej sypialni. Biedna sierota drżała cała i była jakby w obłąkaniu.
Gdy Otton sam na sam z margrabią został, opowiedział mu wiernie całe zdarzenie. Ale margrabia wierzył i nie wierzył, a ciągle miał czoło zachmurzone. Prosił wprawdzie syna negocjanta, z którym tak wielki miał interes, na herbatę, ale był małomówny i zamyślony. Przy końcu wszedł Jerzy. Margrabia i Otton opowiedzieli mu całe zdarzenie. Jerzy odwiedził sierotę, która właśnie w gwałtownej leżała gorączce i wiele o swojem szczęściu дій wiła. Wróciwszy do salonu, rzekł do margrabiego:
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/321
Ta strona została przepisana.