rankiem. Wszyscy z zadziwieniem spojrzeli po sobie, ale nikt słowa nie powiedział.
Wreszcie o godzinie wpół do dziewiątej kazał przywołać księdza Macieja i oznajmił mu, że się chce spowiadać. Potem przywołał Zuzannę oraz majora i pytał ich, czy nie mają do niego jakiego gniewu. To samo uczynił z wszystkimi domownikami.
Wszystko to odbyło się w głuchem milczeniu. Nikt nie miał odwagi zapytać go o powód tak nagłej spowiedzi. Smutek i trwoga ścisnęły im usta.
Wreszcie po ukończonej spowiedzi prosił wszystkich do siebie. Zuzanna, major i Jerzy weszli w milczeniu; ksiądz Maciej kończył właśnie swoje modlitwy, a w jego oczach, do nieba wzniesionych, błyszczały dwie łzy.
Stary Dębicz był bledszy jak zwykle, ale twarz miał spokojną. Rzewny uśmiech igrał koło ust jego, a w oczach malowała się jakaś błoga cisza po przebytej boleści.
Nie mógł dłużej powstrzymać wzruszenia swego biedny major. Przystąpił do krzesła, wziął rękę staruszka i oblał ją łzami. To samo uczyniła z drugiej strony Zuzanna.
Staruszek z jakąś wzniosłą radością patrzył na oboje. Powoli zakręciły się dwie łzy w jego oczach.
— Wstańcie, dzieci moje! — zawołał drżącym od wzruszenia głosem — wstańcie i pójdźcie do moich piersi.
Przycisnął oboje do siebie i ucałował ich głowy.
Major w głos się rozpłakał. Staruszek uśmiechał się słodko, a położywszy rękę na jego ramię, rzekł:
— Cyt! Tadeuszu, nie bądź dzieckiem! Stało się — rozpacz nie zbawi nas.
Wszyscy wpatrzyli się z zadziwieniem na staruszka, który uśmiechając się, mówił dalej:
— Byłeś nieraz komendantem i kazałeś kolumnie iść do szturmu. Czy gniewałeś się na tych, którzy pokaleczeni bezskutecznie wracali — lub na tych, którzy pod ciosem polegli? — dodał z wyrazem smutku na twarzy. — Żądamy od ludzi wiele, ale nie trącamy ich nogą, gdy śród drogi upadną! Tadeuszu, bądź mężnym — oto kobieta stoi przy twoim boku, która twojej potrzebuje podpory!
Milczenie głębokie panowało w izdebce. Nikt nie miał odwagi ust otworzyć. Tylko łkanie majora i Zuzanny przerywało tę ciszę, tylko tabakierka księdza Macieja skrzypiała smutno. Po chwili ozwał się znowu staruszek:
— Był wczoraj u mnie ajent Warnera. Chciał imieniem swego pryncypała traktować ze mną o kupno Czamowód i Radziejewa.
Tu się zatrzymał staruszek. Widać było po nim, że walczy wewnątrz z wielką boleścią. Spokojnie mówił dalej:
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/323
Ta strona została przepisana.