Staruszek porządkował właśnie swój poemat o Stefanie Batorym. Brakło mu kilka pieśni do końca.
— Patrz, nie dośpiewałem — mówił do księdza Macieja, który wraz z majorem przyszedł — tchu mi zabrakło.
A dowiedziawszy się, o co chodzi, uścisnął rękę szaraczka i z widocznem ukontentowaniem z nim rozmawdał. O cenę nie było targu, chodziło tylko o pokrycie długów. Po chwili rzekł Dębicz do szaraczka:
— Tylko ja chciałbym zaraz to zakończyć, bo mi jakoś spieszno.
Jerzy zadrżał na te słowa, a ksiądz Maciej uśmiechnął się, że staruszek tak prędko dobry interes chwyta.
Czerepańkowski Djonizy miał jakoś wszystko przy sobie, i wykazy i dokumenta — a będąc jurystą, jednym zamachem napisał kontrakt, który Jerzy i ksiądz Maciej jako świadkowie podpisali. A jako człowiek uczciwy, dobył zaraz trzosa, małą zwyżkę, która od długów pozostała, na stole położył i wszystkich uprzejmie pożegnał.
Staruszek był jakoś weselszy po tym akcie, mówił o Dąbczynie, żałował, że hrabia Leon w tak krytycznej chwili odjechał — potem przeszedł na Augustyna i mówił długo o jego wyznaniach. Ale w głosie staruszka było coś nienaturalnego, jego uśmiech był czasem tak bolesny, jakby go wewnątrz kto za serce szarpał.
W południe przyjechał sąsiad, ubolewał nad nieszczęściem Czarno wód i wymówił nieuważnie, że Warner nabywa ten majątek za pośrednictwem niejakiego Czerepańkowskiego. Major zbladł, Zuzanna zapłakała, ksiądz Maciej uciekł prędko do swojej tabakierki, a Jerzy z trwogą patrzył na twarz staruszka.
Po twarzy staruszka przemknęło uczucie boleści, ale wnet wypogodziło się jego oko, jego usta poczęły się znowu uśmiechać.
— I cóż pomożesz — ozwał się do majora — oni i na nasze cnoty spekulują i na nich zarabiają!
Potem wszystkich wyprosił od siebie i długi czas sam był w izdebce.
W południe wypił filiżankę rosołu i kazał krzesło swoje toczyć przez wszystkie pokoje. W każdym kącie zatrzymywał się chwilę i mówił do obecnych:
— Na to nie ma ceny! — To można tylko sercem widzieć! Tanio sprzedaliśmy domek ojczysty.
W sali przed drzwiami zatrzymał się i rzekł do Zuzanny:
— Widzisz Zuzienko ten szczerb na tych oddrzwiach? Ach, to było tak dawno! Byłem dzieckiem i bawiłem się w króla
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/325
Ta strona została przepisana.