Inaczej mijał ten dzień w Mogiłach. Robotników moc, krzyk i hałas, kupy kamieni i cegieł, jakby drugi Babylon budowano. Już kilka kominów, wysokich jak wieża, wznosi się po nad ziemię, a z jednego buchają białe kłęby pary, jak z czeluści piekła. Jest to pierwszy oddział fabryki, przerobiony z dawnego dworu.
Szczęśliwy negocjant obchodzi warsztaty wszystkich rzemieślników i zaciera ręce, że robota tak szybko postępuje. Liczy w duchu ogromne zyski i śmieje się z dwóch bankrutów, których tak zgrabnie w łapkę złapał i krew z nich wyssał. Liczy intraty Radziejewa i Czarnowód i rozmyśla nad projektem zawiązania wielkiego towarzystwa na akcje, którego celem ma być zakupywanie dóbr większych w Poznańskiem i sprzedaż drobnemi kawałkami. Gdy w dali na widnokręgu ujrzy wieży Dąbczyna, uśmiecha się do siebie i głaszcze po sercu.
Na obiad przyjechał Otton. Był bardzo smutny i zamyślony. Stary negocjant pogniewał się trochę na niego i powiedział mu, że ma głupie serce, kubek w kubek podobne do nieboszczki matki, która była rodem z Poznania. Później nadjechali Walter i Matylda. Negocjant cieszył się nimi, opowiadał im wiele o Radziejewie i Czarnowodach, które dla nich przeznacza. Przyobiecał za kilka dni zawieść ich do Czarnowód i dobra oddać w ich ręce. Śmiał się ze starego Dębicza, który mu nie chciał dóbr sprzedać, a sprzedał najętemu od niego palestrantowi o kilka tysięcy talarów niżej ceny.
I taki szszęśliwy, taki wesół był stary negocjant! Opowiadał dzieciom o olbrzymich planach na przyszłość, co za miljony zostawi im po śmierci, jeźli jeszcze dziesięć lat popracuje na tym padole płaczu. Pogniewały go trochę raporta robotników z klasztoru bożogrobców, że lud nie da im zakupionych przez niego materjałów rozebrać; ale napisawszy do władzy o asystencję, uspokoił się i wnet przy swoich planach górnolotnych zapomniał o tej bagatelce.
Po obiedzie użył przechadzki, rozmawiał z dziećmi, a gdy się zmierzchać zaczęło, odszedł do swojej kancelaryjki, tymczasowo urządzonej, w której miał jeszcze tego dnia poczynić niektóre ekspedycje w interesach bankierskich.
Już dobrze było z wieczora, gdy maszynista dał mu znać, że właśnie na próbę puszczono w ruch ogromne koło zębate, którego przeznaczeniem było rozdzierać włókna lnu na małe strzępki.
Negocjant zamknął stolik i poszedł za maszynistą długim, ciemnym kurytarzem. Zeszli po schodach do podziemnego sklepienia, w którem widną była część tej ogromnej, piekielnej machiny!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/328
Ta strona została przepisana.