Major uśmiechał się ciągle do siebie. Zabolało to jakoś księdza Macieja. Zapytał się, o czem teraz myśli, że taki kontent?
— A jużci nie będę taką babą, jak wszyscy jesteście — odpowiedział z uśmiechem. — Trzeba coś robić, o coś się postarać. Wszak za kilka tygodni wypędzą nas z tego domku!
Gdy go ksiądz Maciej zapytał, co robić zamyśla, opowiadał długo i szeroko o wszystkich swoich planach, do których już w duchu się uśmiechał. Najprzód zdecydowany był zaciągnąć się do jakiego autoramentu. Całe swoje nieszczęście przypisał temu, że zawód wojskowy porzucił, w którym spodziewał się dobić jeneralstwa. Bił się tylko z myślami, czy ma się zaciągnąć do jakiego europejskiego potentata, czy popłynąć do Brazylji. Potem był znowu za legją cudzoziemską w Algierze, ale wkrótce i to mu się nie podobało, wolałby służyć w Hiszpanji. A gdy się wszyscy dziwnie na niego wypatrzyli, rozgniewał się, że go mają za starego, za inwalidę, a on jeszcze taki krzepki, taki zdrów! Na dowód tego wyzwał wszystkich, aby się z nim na rękę próbowano.
Humor ten poczciwego majora wszystkich zasmucił. Major jednak rozdąsał się na serjo, że go uważają za inwalidę.
Zaczął mówić o swojej młodości, jak to on umiał pannom głowy zawracać, jak jedna Francuzka szalała za nim, jak książę Józef brał go zawsze ze sobą, bo obaj byli najprzystojniejsi żołnierze w całej armji.
Ksiądz Maciej uśmiechnął się na to, a major tak się tym śmiechem obraził, aż Zuzanna musiała tę sprawę załagodzić. Ale major nie zapomniał urazy. Mówił, że wprawdzie teraz wygląda trochę na mazgaja, ale temu winne te szmaty cywilnego ubioru. Zapewniał wszystkich, że w mundurze wcale mu lepiej. I aby dowieść tego, poszedł do swojej garderóbki, dobył stary mundur, który starannie przechowywał, i od stóp do głowy ubrał się po dawnemu.
Gdy wszedł do pokoju, wyprostował się jak świeca, wyciągnął szyję, spiętą szerokim, włosiennym halsztukiem i począł z marsowym akcentem przechadzać się po pokoju. Pukał po piersiach wysoko sklepionych i gniewał się, że go uważają za niezdolnego do służby wojskowej.
Wszyscy patrzali po sobie z boleścią. To dziwne zachowanie się majora trwożyło ich.
Wreszcie mówił cichym głosem, że się na wielką wojnę zanosi. Właśnie czytał dzisiaj w gazecie o tem. W takim razie spodziewał się, że w jakim autoramencie umieści się i jeszcze do wysokich doprowadzi stopni.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/333
Ta strona została przepisana.