Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/336

Ta strona została przepisana.

Przyszło mu na myśl posłannictwo Ottona. On mógł zrzeczeniem się swojej miłości uczynić tę rodzinę szczęśliwą, przywrócić jej utracony majątek, a tem samem zadość uczynić szlachetnym swoim przedsięwzięciom, że ziemia rodzinna nie utraciła nic z swego brzegu!... Wszak Leon wyraźnie mu powiedział, że wtedy kochać zacznie, gdy on przestanie!...
Ach, biedna Janina! Jakże to słabej i sercem tylko żyjącej kobiecie wytłumaczyć, że dla wyższych, szlachetniejszych celów można oderwać się od jej serca, można jej nie kochać! Jakże ona temu uwierzy, jakże wytrzyma ten cios bolesny?...
Długo bił się z podobnemi myślami nieszczęśliwy marzyciel. Ludzie, którzy długi czas oderwani od świata, rozpalali serce swoje wyższem, szlachetniejszem pragnieniem, nie mogą już wrócić do mętnej, chłodnej rzeczywistości. Dla nich tylko czysta, eteryczna atmosfera. Szczęśliwi, jeźli znajdą taki zawód życia, w którym oddychać mogą tą czystą, eteryczną atmosferą. Biada im, jeźli jej szukają przy kwiatach ziemskich!
Jerzy wstał z dumań swoich z twarzą wypogodzoną. Snać musiał znaleźć dla siebie tę czystą, duchową atmosferę.
On poświęcił swoją miłość.
Pozostała jednak druga część do spełnienia tego poświęcenia. Potrzeba było Janinę z tą myślą zwolna oswoić i wymódz na jej sercu drugą część tego poświęcenia się. Trudne to było zadanie z sercem kobiecem, które pęka, gdy się mu miłość odbierze!
Jerzy wyjechał do Drezna.
Był wieczór pogodny. Na ulicy jeszcze pełno życia, pełno ruchu. Przed jasno oświeconym hotelem stanął Jerzy i spojrzał w okna pierwszego piętra. Jakże smutne czeka go tam spotkanie! Ona otworzy mu swoje ramiona, jej serce uderzy do niego — a on ma dla niej słowa lodu, ma jej powiedzieć, że dla niej w tej miłości nie ma szczęścia, bo ta miłość byłaby samolubną!
Serce biło mu głośno w piersi, ręce jego drżały, gdy drzwi otwierał.
W salonie jasno i wesoło. Liczne zgromadzenie bawi się wesołą rozmową. Margrabina wita go uprzejmie — Janina cudownie piękna! Nigdy nie była tak piękną w Dąbczynie. Rumieniec szczęścia jaśnieje na jej twarzy — oczy, to dwie gorejące pochodnie. Jerzy zbliża się do niej — jej oczy spoczywają na jego pięknej, bladej twarzy. Ale ten ogień jej oczu jakiś zimny. Pyta go, czy czas słabości wydał mu się długi, czy się nie nudził, a gdy on odpowiada, ona odwraca