Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/338

Ta strona została przepisana.

— Ja, żalu do pani? — jąknął nieszczęśliwy marzyciel, który na inną odpowiedź nie miał konceptu w tej chwili.
— Tak jest, abyś pan nie miał żalu do mnie. Bo panowie to zaraz inaczej wykładacie sobie podobne zachowanie się kobiety, nie prawdaż?... A ja tylko przyjaźń mogę panu ofiarować.
Tu przerwał im rozmowę jakiś młody człowieczek z lornetką u szyi, odprowadzając Janinę do grupy matron starszych, między któremi toczyła się jakaś ważna debata.
Jerzy został sam na krzesełku. Siedział jak przykuty, aż zrobiono mu uwagę, że siedzi na drodze i wszystkim zawadza. Wstał nagle i wymknął się z salonu. A za nim wyszła myśl smutna i zabijająca: Ona cię nie kochała!
Przed bramę zajechał właśnie jakiś pyszny angielski ekwipaż. Wszystko błyszczało Od srebra. Na drzwiczkach jaskrawemi farbami namalowane były herby.
— Czyj to ekwipaż? — zapytał Jerzy stangreta.
— Pana barona — odpowiedział z dumą stangret.
— Jak się nazywa ten baron?
Stangret zmierzył dziwnie Jerzego, jakby chciał powiedzieć: Jak można tak głupio się pytać! Ale wnet namyślił się i rzekł:

— Pan baron Otton Warner.



Tego samego wieczora w ciemnym dworku Czarnowód siedział ksiądz Maciej i z wielką siłą rozkręcał swoją tabakierkę, co zawsze oznaczało, że jest w kłopocie. Przy nim siedziała Zuzanna z zapuchniętemi od płaczu oczyma. Była czarno ubrana, a w ręku trzymała złoty ołtarzyk, z którym właśnie zastał ją ksiądz Maciej.
— Wspomniałaś mi pani o swoich zamiarach — mówił ksiądz Maciej, biorąc sporą szczyptę tabaczki.
— Ślubowałam sobie przywdziać sukienkę Tercjarki — odparła młoda wdowa.
— Tercjarki! — zawołał ksiądz Maciej i upuścił tabakierkę na ziemię.
— Czy ten ślub jest nierozsądny z mojej strony?
— Nie, o tem nie mówię... ale dla młodej osoby takie ślub są zawsze niebezpieczne. Kto się poświęca, ten powinien być pewnym siebie. Od ludzkiej natury mocniejszą jest zawsze pokusa świata.
— Ksiądz Maciej zna mnie od dziecka.