na prawdę myśleć, żeśmy się stęskniły za panem i żeśmy naumyślnie tu przyjechały... Nie prawdaż?...
— Nigdy nie byłem tak śmiałym — odparł Jerzy spokojnie.
— A to był tylko czysty przypadek — przerwała amazonka — przypadek, którego winną jest Terenia... N’est ce pas?
Towarzyszka próbowała znowu uśmiechnąć się, ale uśmiech ten zastygł znowu gdzieś w pół drogi.
— Tak jest — podchwycił młody lekarz — wierzę w ten przypadek, jakiejkolwiek on jest natury, a nawet więcej, bo wierzę, że wszystko to jest przypadkowe, coby zachwycić mogło, gdyby było prawdziwe —
— Bardzo słusznie pan sądzisz — wpadła panna Janina — inaczej stałbyś się pan nieznośnie zarozumiałym... Ale najprzód, kiedy pan będziesz u nas?
— Jeżeli powołaniu memu tutaj zadość uczynię.
Odkąd pan zacząłeś mówić wiele o powołaniu, o misjach jakichś, jesteś pan nawet niegrzeczny.
— Poprawiam się i czekam rozkazu, kiedy mam przyjść do zamku?
— Nie; nigdy — odpowiedziała amazonka, a ukłoniwszy się nieznacznem schyleniem głowy, uderzyła konia szpicrutem, puszczając mu wodze. Z pod jej pięknej, spuszczonej rzęsy wymknęła się biała, przejrzysta łza. Arab zwinął się w kłębek, rzucił za siebie kilka chmur pyłu i w oka mgnieniu zmalał do małej karty białego papieru.
O! schowaj tę łzę, piękna dziewico, łzę uronioną w majowym poranku; schowaj ją do głębi serca, aby jej nie wykradły owe czarne psotniki, kołyszące się nocą na liściach starej gruszy, śmiejące się z szczęścia ludzkiego. Niech szara gąsienica nie ma z niej djademu przy biesiadzie północnej, z tej pięknej, przejrzystej łzy, uronionej w poranku majowym!...
Jerzy stał długo i patrzał na drogę wzdłuż stawu, ale na drodze już nikogo nie było.
Wrócił do swojej izdebki. Przypomniał sobie o szkatułce, którą mu mieszczanin był powierzył. Dla odpędzania różnych niemiłych myśli chciał się właśnie zabrać do przejrzenia zawartych w niej papierów, gdy nagle spostrzegł, że jej nie ma na miejscu, na którem ją był odchodząc zostawił. Przetrząsł wszystkie kąty izdebki, ale szkatułki nigdzie nie było.