chociaż ich oko zwyczajne nie dojrzy. Tylko samotny wędrowiec widzi pod wieczór ich łzy pożegnania, gdy się do snu zabierają, i widzi, jak te łzy ze wschodem słońca gorą — u cym oddechem wypija niebo zbudzone, a oblubienica stroi się rada w kwiaty i uśmiecha się zalotnie, odmłodniona snami dawnych, szczęśliwszych wspomnień.
Dwór tylko śmielej wysunął się na brzeg jeziora i z dumą spoglądał na ciche, u jego podnóża wijające się fale. Była to dawna, bardzo dawna budowa. I widać było, że nie jedna ręka, nie jeden budowniczy, kierowali tą robotą. Do czworobocznego domku przydano później jedno skrzydło z małym ganeczkiem, prowadzącym na ogród. Z jednej strony rzęd topol, z drugiej kasztany, ocieniały ten dworek szlachecki i tylko kiedy niekiedy z pomiędzy gęstych liści i ciemnych konarów zabłysły białe jego ściany. Cały ten dworek jakby schowany w jednej olbrzymiej altanie, wydawał się podobny do świątyni, ukrytej w ciemnym borze, a jakiemuś tajemniczemu bóstwu poświęconej.
W samej rzeczy jakaś cisza tajemnicza otaczała ten dworek szlachecki. Wejdźmy do jego wnętrza.
W nowo przybudowanem skrzydle, w małej, ciemnej izdebce znajdujemy wszystkich mieszkańców tego jakby zaczarowanego dworka. W dużem, poręczowem krześle, wybitem skórą safianową i osadzonem na kółkach, siedzi siwy staruszek. Jest on nizkiego wzrostu, twarzy bladej i zwiędłej, ale żywych, szybko biegających oczu. Nad oczami zawieszona brew jest jeszcze czarna prawie i dziwmy stanowi kontrast z włosami na głowie, które są białe jak mleko. Widać z postawy staruszka, że długie lata przesiedział już w tem krześle, i że własną siłą nigdy z mego nie wstanie. Po ciemnej podłodze rozchodzą się w różnych kierunkach koleje od kółek krzesła, a jedne z nich wychodzą aż gdzieś za próg do drugiego pokoju. Jest to zapewne jedyny rodzaj ruchu, jakiego używa biedny staruszek za pomocą swego sługi.
Koło niego siedzi duchowny, zapewnie proboszcz miejscowy. Twarz ma okrągłą i dobroduszną, na głowie trochę siwych włosów okazuje, że wiele lat musiał przebyć z tym staruszkiem. Dalej blizko drzwi siedzi mężczyzna, także już nie młody. Postawa wyprostowana świadczy, że kiedyś był wojskowym, a małe, siwe bakenbardy, idące wężykiem do ust, i krótko podstrzyżone siwe wąsy, okazują, że zawód swój wojskowy rozpoczął był jeszcze w czasach napoleońskich, gdzieś pod księciem Józefem. Trzyma w ustach małą fajeczkę i cienkim sznurkiem, zwolna wypuszcza dymek błękitny, wypychając go czemprędzej za drzwi nieustannem machaniem ręki. Staruszek bowiem nie lubił fajki, uważając
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/39
Ta strona została przepisana.