i medytacjom nabożnym. W niej to odczytywał zgromadzonym i objaśniał przykładami z własnego życia jakie miejsce z pisma świętego, opowiadał coś z żywotów świętych, a na smaczną, zakąskę przeczytał jaki rozdział z swojego poematu z wszelkiemi warjantami, o które zasięgał rady każdego z osobna, chociaż w końcu z nikim się nie zgodził. Najżwawsze utarczki w tym względzie staczał z księdzem proboszczem, który tego był przekonania, że co do poetyki gruntowne miał wiadomości. Jeszcze w jednej rzeczy nieubłagany był poczciwy proboszcz, co sędziwego poetę nieraz całą bezsenną noc kosztowało. Ogłosił on był zaraz z góry najzawiętszą krucjatę przeciw wszystkim bogom olimpu i nie pozwolił nigdy, aby obok N. Panny z Jasnej Góry stanęła nieunikniona w poemacie bohaterskim Bellona; a obok świętego archanioła Michała nie mógł znieść wojennego Marsa, do którego jeszcze z czasów szkolnych miał jakiś wstręt najsłuszniejszy. Można sobie wyobrazić, jak strasznym dla klasycznego poety był poczciwy proboszcz, a z jaką roskoszą uśmiechał się do siebie, zażywając tabaczkę, gdy po wczorajszej perorze, której wcale niby nie akceptował poeta, obaczył powykreślane jak najsumienniej imiona niektórych bogów pogańskich, które jakoś wraz z rymem prawie same cisnęły się pod pióro sędziwemu poecie.
Dzisiaj jednak było w atmosferze tego pokoiku coś ciężkiego. Jakaś chmura niewidoma ciężyła wszystkim na głowach. Staruszek swoim zwyczajem przeczytał długi rozdział o stu wierszach, a chociaż dwa razy przychodziła w nim Bellona, a pięć razy tarczozbrojny Mars z Zamojskim pod Byczyną rozmawiał, a nawet i gromowładny Jowisz na polskim sztandarze się ukazał, ksiądz proboszcz bynajmniej się temu nie sprzeciwił, a nawet w końcu silny wiersz i dobitne obrazy z wielkim pochwalił aplauzem. Reszta zgromadzenia milczała i zdawało się, że każdy z nich był w tej chwili więcej sobą zajętym. A nawet możnaby i księdza proboszcza posądzić o jakieś dziwne roztargnienie, inaczej nie byłby Bellony, Marsa i Jowisza przepuścił.
Dalsza więc literacka pogadanka była z braku opozycji ze strony proboszcza wprost niemożliwą. Staruszek zamknął spiesznie tekę, aby proboszcz Marsa, Jowisza i Bellony nie zwąchał i rzekł, zwracając się do młodej kobiety i całując ją w czoło:
— Moja Zuzia coś smutna dzisiaj; zapewnie ten trzpiot Tadzio zapomniał po obiedzie rączkę ci pocałować.
Ów trzpiot Tadzio nie był to nikt innny, jak ów napoleonista z krótką fajeczką, który na słowa staruszka uśmiechnął się z zadowoleniem, jak człowiek, który swój obowiązek należycie wypełnił. Młoda kobieta uśmiechnęła się także,
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/41
Ta strona została przepisana.