snych rękach wychował, bo od dziecka była sierotą, ale mówię szczerze i otwarcie, jakby mi zupełnie obcą była. Gdzieżby inna tak prędko rady starego dziadka była usłuchała, gdy jej przyprowadził starego żołnierza, który chociaż był skarbem dla mnie z powodu zasług swoich, był jednak trzy razy od niej starszy! Miała wtedy lat szesnaście, była piękna i świeża jak róża majowa, a jam rzekł do niej: «Zuziu, czy pamiętasz ty wszystkie lekcje moje? Czy wiesz, jaka najwyższa jest cnota na ziemi? Wiesz, jaki szacunek, jaką miłość, powinniśmy mieć dla ludzi, którzy życie swoje tylekrotnie poświęcali dla dobra powszechnego?...» A gdy z drugiego pokoju wyszedł major, wprawdzie z siwą czupryną, ale z piękną szramą na czole i po staropolska kolano przed nią ugiął, a nawet jak młody mazgaj jaki w głos się rozbeczał, Zuzia natychmiast się rozpłakała, siwą głowę konkurenta przycisnęła do piersi i dotąd jeszcze, chociaż to już ośm lat minęło, mile wspomina o tej chwili, a nawet śmieje się figlarnie z kłopotów Tadeusza, który wolałby pójść zdobyć redutę, niżeli oświadczyć się pannie szesnastoletniej! A co, któraż panna dzisiaj tak uczyni?
Podczas gdy ksiądz proboszcz w swojej niezawodnej tabaczce, która krew czyści i pamięć wzmacnia, konceptu szukał, poczciwy major uśmiechał się z wyrazem najzupełniejszego szczęścia, które po wielu trudach wojennych zaświtało mu w nagrodę przy schyłku życia. Tymczasem przyszedł proboszcz do słowa:
— Już to pani majorowa jest kobietą, jakich dzisiaj rzadko na świecie. Zeszłej niedzieli, przygotowując się w duchu do kazania na temat.o aniołach stróżach, którzy wiodą człowieka po ścieżkach jego żywota, i gdy tak sobie takiego anioła idącego po prawej stronie człowieka in persona wyobrazić chciałem, a jakoś nie mogłem, w tem wchodzi do kościoła nasz kochany major, a koło niego prawdziwy anioł. Otóż obraz anioła stróża, pomyślałem sobie, a wyszedłszy na ambonę, zwracałem się zawsze mimowolnie w kazaniu do ławki, w której siedziała pobożna kolatorka. A nawet i malarz lepiej nie mógłby tego obrazu pochwycić. Bo człowiek obok anioła stróża musi wyglądać jako stary, spracowany, znużony pielgrzym, któremu już tchu nie staje; źrenica przygasa, nogi się plączą, a całą jego nadzieją jest młody, hoży towarzysz, którego młodość i siła są wieczne, który nie opuści go, póki aż wraz z duszą jego nie odleci do nieba...
Major posunął się niecierpliwie na krześle. Proboszcz zapędził się jakoś w zapale i w tak niezręczny sposób zdjął z niego konterfekt człowieka, którego anioł-stróż prowadzi, że jako żywy model tego konterfektu uczuł się nieco
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/43
Ta strona została przepisana.