skrzywdzony i kilka potężnych kłębów dymu rzucił aż na sam środek pokoju. Co widząc staruszek, uśmiechnął się i rzekł:
— Zwolna, zwolna, Tadeuszku, bo zbombardujesz mi proboszcza na prask. Patrz, aż się zakrztusił, tak dmuchnąłeś na niego dymem. Gdyby gęba twoja nabita była kartaczami, już by nie żył ksiądz Maciej.
Proboszcz zażył tabaczki, aby sobie na prędce przypomnieć, czy czego niedorzecznego nie powiedział; ale właśnie na jego nieszczęście zawiodło go tym razem niechybne jego remedium, jak to sobie w duchu pomyślał. Nic sobie nie mógł przypomnieć, a nie rozumiejąc tym sposobem alluzji słów, dopiero co przez staruszka wyrzeczonych, odpowiedział na nie zwykłą swoją formułą, której wtedy zawsze używał, gdy nie był pewny, że rzecz zrozumiał lub dobrze zasłyszał:
— Wszystko się tak na świecie dzieje, że i najrozumniejszy człowiek przyzna sobie jutro, że to było głupie, co wczoraj mówił lub uczynił. Est ego quidem, mówię to dzisiaj, com mógł dopiero może jutro powiedzieć.
A gdy znowu tej tak hazardownej sentencji ani staruszek, ani major, ani nawet młody lekarz, który stał ciągle przy oknie jak niemy, zrozumieć i do czegoś zastosować nie umieli, wróciła pogadanka znowu do miejsca, w którem ją był zatrzymał ksiądz Maciej niezręcznym swoim konterfektem anioła-stróża.
— A że jest czasem smutną i nawet zapłacze sobie — mówił dalej staruszek — to temu wcale się nie dziwię. Ludziom na ziemi zawsze jest czegoś brak.
— «Ciernie i głogi będzie odtąd rodzić dla was» — wtrącił ksiądz Maciej.
— Tak jest, ciernie i osty są tutaj dla człowieka; a to tem słodszą jest dla nas nadzieją, że kiedyś zaświta nam inne życie, w którem nie ma ni łzy, ni bolu, a za którem tutaj koniecznie tęsknić i płakać musimy.
— Tęsknota do życia zagrobowego — ozwał się ksiądz Maciej — jest wrodzoną — wszystkim ludziom, a nawet tym, których łaska Boga nie oświeciła jeszcze prawdą religji objawionej.
— To jest, cośmy wzięli z sobą, wychodząc z raju — mówił dalej staruszek, a blada twarz jego ożywiła się wyrazem głębokiej pobożności — tę tęsknotę do lepszego życia wzięliśmy z sobą; bez niej bylibyśmy zwierzętami, jak inne, niższe od nas stworzenia. Ta tęsknota kołacze ustawicznie nam w sercu i przypomina, abyśmy dbali o żywot wieczny. Ona wyciska nam łzy, których sobie nieraz wytłumaczyć nie możemy, nasyła nam niepokojące przeczucia, dziwne, zagad-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/44
Ta strona została przepisana.