kowe pragnienia, które często przypisujemy ziemskim jakim przedmiotom lub zdarzeniom, gdy to tymczasem dusza nasza wzbija się po za mgły ziemskiego widnokręgu i pożądliwem okiem patrzy w roskosze niebieskie!... I cóż ty na to Farysie? — dodał, zwrócony do młodego lekarza.
Jerzy przysunął do okna opróżniony taborecik, a usiadłszy na nim, rzekł do staruszka:
— Bardzo szczytne jest takie tłumaczenie naszej tęsknoty, która nas trapi i niepokoi na wszystkich ścieżkach naszego żywota; ale ja nadałbym jej obok tego ostatecznego celu jeszcze inne cele, a mianowicie te, które ona na ziemi dosięgnąć może. Jak nie możemy żądać od młodej rośliny, aby natychmiast nasienie na przyszły plon wydała, tak również nie można wymagać od człowieka, aby, zaledwie w świat wstąpiwszy, już o niczem innem nie myślał, jak o przyszłem życiu swojem. Do tego musi on iść stopniowo. Jak roślina bowiem wydaje najprzód kwiat: z kwiatu, który opada, zawięzuje się owoc, w którym dopiero dojrzewa zwolna ziarno przyszłego plonu, taki sam perjod i ludzie muszą przebyć na ziemi. I to ich życie ziemskie musi mieć swój kwiat i swoje owoce, bo bez nich trudna jest potem droga do nieba.
— Otóż jest wasza nowa szkoła — poderwał staruszek żywo — wybryki romantyzmu, dokądże zaszliście za mistrzami tej waszej szkoły? Otóż słuchaj, kochany Jerzy, co ci powiem, gdy się wydarza dobra sposobność. Znałem cię dzieckiem na rękach nieboszczki matki twojej, gdy mieszkała w Kaliskiem; widziałem cię młodzieńcem, gdyś tutaj do nas przyszedł; słyszałem cię w końcu czytającego swój własny poemat o Bolesławie Chrobrym i cieszyłem się w duchu, że ci słuchacze przyklaskują. Od tego czasu zdawało się mi, żeś zapomniał o starych ludziach, bo Oda do młodości nazwała ich starą, spleśniałą korą. Czytałem wiele w waszych dzisiejszych pismach o tobie i pomyślałem sobie: Szczęść mu Boże, snać ja za stary, ja ich już nie rozumiem. Ale będę czekał, dokąd oni zajdą. I cóż? Oto przebiegłeś jak Farys całą krainę poezji i znalazłeś na niej tylko piaski 1 szkielety! A gdzież owe kwiaty czarodziejskie, owe zaklęte dziewice, owe pałace rajskich roskoszy?... Z czemże wróciłeś z krainy romantycznej poezji?... Oto wypaliłeś serce i duszę piaskami pustyni, na której szukałeś kwiatów i zdroju życia!... I roztrzaskałeś lutnię o skały Olimpu i poszedłeś do kliniki, aby na trupie, z nożem w ręku, uczyć się tego, czego cię nie mogło nauczyć samo natchnienie, ów wasz Bóg wszechwładny, wasza Alfa i Omega. Taki jest koniec waszych wyobrażeń romantycznych; daj Boże, aby trzeźwe przebudzenie nastąpiło jeszcze dość wcześnie.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/45
Ta strona została przepisana.