nich bielała się mała altanka. Było to ulubione jej miejsce wypoczynku. Tam lubiła siadywać z książką lub robótką, w ręku, a spokojne, ciche zwierciadło wody napawało jej duszę błogiem urojeniem. Tam czytywała często staruszkowi coś o dawnych czasach, podczas gdy szczęśliwy major mógł całą gębą puszczać dym, tworząc z niego najrozmaitsze kółka i zygzaki.
Do tej altany weszła i usiadła. Spojrzała na jezioro.
Było ono wprawdzie i teraz ciche i spokojne, ale lice jego zmatowały się i zasępiły, jak twarz nieszczęśliwej, marzącej kobiety. Złe duchy-psotniki pływały po tych ciemno-zielonych falach i uganiały jedne za drugiemi z wielkim śmiechem i chichotem. Zuzanna czuła niepokój w sercu.
Na drugim brzegu jeziora była mała wysepka, zasadzona staremi drzewami, a połączona z brzegiem szeroką groblą. Na tej wysepce stały ruiny klasztoru Bożogrobców. Nie mógł milszego ustronia wybrać pobożny fundator. Wyspa ta utworzyła się w skutek jakiegoś gwałtownego wezbrania jeziora, którego wody wdarły się w wysoki brzeg i wykroiły z niego część lasku, co niegdyś ciągnął się wzdłuż jeziora. Później wycięto las i zamieniono na orne pola, tylko na wysepce zostało kilkaset drzew starych, do których przystęp tamowały wody jeziora. W tym gaiku wybudował pobożny człowiek dom Boży i oddał go w opiekę Bożogrobców. Fryderyk Wielki zniósł zakon Bożogrobców; klasztor stał się pustką i rozsunął się w gruzy, tylko mały kościółek wyglądał jeszcze z poza drzew i z smutną twarzą patrzał w ciemnozielone wody jeziora, w którem odbijały się pochylone jego krzyże. Pokrycie bowiem jego już dawno zapadło, tylko dwa główne mury z krzyżami sterczały jeszcze i wyglądały jak dwie w niebo wzniesione ręce, błagające ratunku! Drzwi do niego były zamknięte i opieczętowane. Na progu porosła trawa i dzikie zielsko; sowy i kawki gnieździły się w wyłomach muru. Wązka tylko ścieżeczka wiła się przez gęste zarośle; wydeptali ją mali, ubodzy pastuszkowie, niosąc wieńce z maików i bławatków dla Najświętszej Panny Marji, której wizerunek wymalowany był na murze frontowym kościółka z podpisem: «Pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko!»
Na ten kościółek lubiła Zuzanna patrzeć po całych godzinach. Doznawała przyjemnego, pobożnego wzruszenia, patrząc na te wązkie okna cel klasztornych, z których wyglądając niegdyś na cichy, ustronny świat, pobożny Miechowita używał cichej słodyczy życia kontemplacyjnego. Tam z tamtej wieżyczki brzmiał niegdyś śrebrny dzwonek na «Ave Maria» i zdawało się jej, że słyszy chór mnichów, śpiewających na cześć Przeczystej Panny!... I przychodziły
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/50
Ta strona została przepisana.