jej na pamięć opowiadania staruszka, który jej tłumaczył zwyczaj katolicki dzwonienia na Anioł Pański i o jego powstaniu prześliczne opowiadał jej rzeczy... «W gorącej, сzarodziejskiej krainie, śród gaju pomarańcz i cyprysów, bieleje klasztor ś. Franciszka. Ma krużganek kościoła wyszedł blady mnich w grubej odzieży, aby wieczorem odmówić modlitwę. I wzniósł ręce ku niebu i wymówił pierwsze dwa słowa modlitwy. W tem jakiś miły dźwięk zaleciał do jego uszu. Spojrzał w dolinę ubraną w kwiat pomarańczy, z której wznosiła się woń jak z kadzielnicy świątecznej. A tam w dolinie, pod oknami białej chatki śpiewa młody trubadur swojej ulubionej piosnkę miłości... Z okienka wychyla się piękna, młoda dziewczyna, a pieśń trubadura ustaje, milknie: ich usta zbliżają się do siebie... Reszta pieśni sączy się w serce długim, gorącym pocałunkiem... Gorące słońce zachodzi za mgły wieczorne, z pod każdej chatki słychać pieśń miłosną, a każda ustaje na ustach pięknej, młodej dziewicy... Bo o tej godzinie zwyczajem kraju każdy kochanek żegna piosenką swoją wybranę, aby ją znowu ze wschodem słońca piosenką przebudzić... I opuścił ręce mnich blady, słowa modlitwy zamarły na jego ustach. I przyszła mu na myśl jego cela samotna, te smutne, grobowe mury, ta wieczna, głucha cisza... A tam w dolinie brzmi znowu piosnka miłosna... z okienka wychyla się młoda dziewczyna... Mnisi szukają brata i znachodzą go na krużganku kościoła, z bladą twarzą, a płonącem okiem patrzącego w dolinę... «Bracia, rzecze do nich mnich blady, dla naszych serc potrzeba wielkiej, gorącej miłości. Miłość jest potrzebą ludzi, bez niej nie ma życia, tylko grób, wielki, zimny grób!...» I zadrżał mnich, wskazując ręką ku dolinie, zkąd było słychać piosnki trubadurów. Potrwożyli się zakonnicy, widząc w tych słowach pokusę czarta, i zaczęli odmawiać modlitwy. Wypogodziła się twarz przełożonego zakonu, niebieska roskosz strzeliła z jego oczu. «Bracia, rzekł z utkwionem w niebo wejrzeniem ojciec Bonawentura, nam potrzeba wielkiej, gorącej miłości! Królowa niebios, przeczysta Panna, niech owładnie serca nasze! Śpiewajmy, niebiescy trubadurowie, rano i wieczór jej pieśń pozdrowienia i niech śpiewa z nami każdy wierny, który jak my samotny jest na tym świecie, dla którego żadne ziemskie serce nie bije, żadna pierś nie podniesie się tęsknotą za nim, niech śpiewa każdy nieszczęśliwy wraz z nami: Ave Maria!» I ozwał się dzwonek klasztorny, mnisi uklękli na krużganku kościelnym i odśpiewali pierwsze Ave Maria, pierwsi trubadurowie Przeczystej Panny Marji!»
Wszystkie te szczegóły opowiadania staruszka stanęły teraz żywo przed oczyma Zuzanny. Ów mnich blady, pragnący
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/51
Ta strona została przepisana.