miłości, ów trubadur młody, śpiewający pod oknem cichej, białej chatki, owa piękna dziewica, chwytająca pieśń kochanka w swoje usta różowe, owi nieszczęśliwi, dla których żadne serce nie bije... wszystko przechodziło zwolna przed jej duszą, grało w jej sercu jakąś smutną melodję. I zdawało się młodej, pięknej kobiecie, że jest jak ów mnich blady, patrzący w jakąś wonną, zaczarowaną dolinę... W jej sercu obudziło się pragnienie nieodgadnione; słyszała jakieś dziwne, niezrozumiałe pieśni, a przecież pieśni te brały za serce, wciskały się do duszy... Spojrzała w swoje życie.
Było ono ciche i czyste jak to zwierciadło jeziora, ale jak te wody było smutne, jednostajne, przyćmione. Żadna silniejsza fala nie przeszła po niem; było ciche i spokojne, jak każde poświęcenie się.
A tam z ruin klasztornych wyłażą złe duchy-psotniki, nurzają się w wody jeziora i podnoszą je na barkach swoich. Fala za falą mknie już do brzegu, biała piana pryska do góry, a duchy psotniki śmieją się i chichoczą, oraz skaczą po wzburzonem jeziorze. I szepczą do ucha młodej, pięknej kobiety: «Twoje życie smutne i nudne jak grobowce starych Dębiczów, a ty więdniesz, piękna liljo, kryjesz twoją pierś białą przed roskoszą, jakiej jeszcze nie zaznałaś w życiu twojem!»
I śmieją się i chichoczą duchy-psotniki, i coraz to inne rzeczy szepczą do ucha młodej kobiety, budzą w jej sercu dziwne, nieznane uczucia: a na krużganku kościółka smutno i cicho, na rozwalonej wieży głucho, nie ozwie się dzwonek na Ave Maria!... Wiedzą o tem dobrze duchy psotniki i śmieją się w oknach wieży, kołysząc się na głuchych, nieruchomych dzwonach!...
— Otóż znalazłam cię, ma chère — ozwał się głos za altanką.
Zuzanna krzyknęła przestraszona.
— Przepraszam, jak najmocniej przepraszam — rzekła margrabina — wystraszyłam cię z miłych snów, przyjemnych marzeń... Ah! co za prześliczny widok!
Mówiąc to, wyjęła szyldkretową lornetkę i nie troszcząc się wcale o przestraszoną Zuzannę, która jeszcze do siebie przyjść nie mogła, poszła kilkanaście kroków naprzód, na sam brzeg jeziora, przypatrując się ruinom kościółka.
— Ah! to może oczarować: Nigdy sobie tych min tak malowniczo nie wyobrażałam!... Ma chère, witam cię — rzekła do majorowej, ściskając ją za rękę — i cieszę się, że cię znajduję tak ładną i młodą jeszcze, jakbyś jutro dopiero miała iść do ślubu...
— Pani zbyt łaskawa...
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/52
Ta strona została przepisana.