— O! tak jest, moje dziecię, znam je oddawna, znam dobrze. Ale dusza nasza ma to do siebie, że coraz to inaczej widzi rzeczy. Zależy to od jej usposobienia. Pokaż kochankom najpiękniejszy okolicę, opowiadaj im najciekawsze rzeczy, oni nic widzieć, nic słyszeć nie będą. Ale niech serce zajdzie mgły smutku, niech oko powlecze łza zadumania, wtedy będziesz szukać owych pięknych, cichych widoków i poić się niemi będziesz bez końca... A nasze całe życie, jak innem wydaje się nam, gdy na nie patrzymy z końca! Gdzież owe złote barwy, które widzieliśmy w niem, patrzyć na nie z początku?...
Margrabina zrobiła ręky ruch goryczkowy, jakby z przed oczu chciała odpędzić jakieś mary niemiłych wspomnień.
— Wierzaj mi — mówiła dalej — w naszem życiu nie jedną taką mamy ruinę, która niegdyś była świątynią, mieszkaniem Boga i aniołów, a dzisiaj... chwasty porosły na gruzach, dziki grad wije się między zielem, a sowy i puszczyki gnieżdżą się w nyżach, W których lśniły się niegdyś nasze ideały! O, serce kobiece!...
Zuzanna podparła ręką głowę i zamyśliła się. Słowa margrabiny obudziły w jej sercu jakąś smutny stronę. Tymczasem margrabina obróciła obraz w inny stronę.
— Tak, moja droga — ozwała się po chwili — w sercu człowieka nie jedna taka spoczywa ruina. Zrazu nie zważamy na nią; później, gdy nam zawadza przy każdem uderzeniu serca jako mara wspomnień złowieszczych, okrywamy ją jak grób świeży murawy, aby mieć nowe kwiaty, piękny, zielony łąkę... A tymczasem nadchodzi czas smutku i bolu, wszystkie kwiaty więdną nam w ręku: przeszłość snem tylko. Nasze lica przedstawiają obraz burzy, zastygłej nagle na powierzchni wody. Wtedy rozkopujemy mogiłę wspomnień naszych, dobywamy zarosłą chwastami ruinę i w braku innej świątyni klękamy przed nią i modlimy się do własnych grzechów naszych, bo one tylko przypominają nam, żeśmy chwil kilka byli szczęśliwemi na ziemi!...
Zuzanna zadrżała; dziwna filozofja margrabiny drasnęła boleśnie o jej serce.
— Dla czegóż nazywa pani to grzechem, co stanowi szczęście nasze? — zapytała po chwili.
— Grzechem, grzechem?... Nie, nie, nigdy. To świat tak nazywa, a ju mówię tylko jego językiem. O, świat jest okrutny dla nas! O! ten świat... Kobiecie nic nie jest wolno: jej nie wolno iść za pędem serca, ona musi stać na swojem miejscu, na które rzucił ją przypadek, stać nieruchomie jak piękna, marmurowa statua, póki nie zbliży się do niej jakiś mężczyzna, nie weźmie jej i nie ozdobi nią supraporty swego domu. 0! stójże spokojnie wtedy, piękna
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/54
Ta strona została przepisana.