kazały mi oddać mu rękę. Ty nazwałabyś to poświęceniem! O, mój kochany, najdroższy mój Achił, nie pragnął odemnie tego męczeństwa.
— I pani byłaś szczęśliwą?
— Ach! byłam szczęśliwą i jesteśmy dotąd szczęśliwi, jak niewielu z śmiertelnych — odparła żywo z gorączkowym gestem margrabina — ale wyobraź sobie, co się w rok po ślubie naszym wydarza!
— Zapewnie jakie nieszczęście domowe?
— Byliśmy na wieczorze u księcia ambasadora. Różni członkowie dyplomacji przychodzili do mnie i mówili mi mnóstwo grzeczności. Byłam wtedy młodą i jak mi się zdaje, dosyć piękną. Najdłużej rozmawiał ze mną sekretarz ambasady, Francuz z rodu. Był to nadzwyczaj przyjemny i przystojny mężczyzna. O! mon cher Arthur!...
Margrabina przestała mówić. Z jej oczu puściły się łzy.
— I zapewnie mąż pani dowiedziawszy się o tem, zmartwił się... — poderwała szybko wzruszona Zuzanna.
Margrabina zaprzeczyła głową, a otarłszy łzy, mówiła dalej z wyrazem boleści na twarzy:
— Jest to najboleśniejsze wspomnienie w mojem życiu. Nigdy nie zwykłam odgrzebywać go. Od kilku dni jednak nieprzerwanie myślę o niem. Zrobiłam sobie bowiem plan ułożenia pamiętników «confessions d’une femme», w których chcę złożyć wszystkie łzy i boleści kobiety, wszystkie jej sny i roskosze!
— To będzie książka zajmująca... A cóż mąż pani, gdy się dowiedział —
— Mój mąż długi czas o niczem nie wiedział, przynajmniej nic mi o tem nie mówił. Schadzaliśmy się często z Artiurem i byliśmy szczęśliwi! Oh! szczęśliwi!... W tem odjeżdża on do Paryża, a ja biedna, zrozpaczona, widzę przed sobą tylko śmierć i grób!...
— A mąż pani?
— Położyłam się do łóżka, blada i spłakana, a stan mego zdrowia stawał się z każdym dniem niebezpieczniejszy. I tak trwały tygodnie i miesiące. Wreszcie zażądałam spowiednika. Mój mąż usiadł przy mnie na łóżku, pieścił się moją słabą, zżółkłą ręką i rzekł do mnie: «Hermino, zaczekaj jeszcze ze spowiedzią, może przyjdziesz do zdrowia. Gdy wstaniesz z łóżka, pojedziemy do Paryża, a tam odzyskasz zdrowie i siły.» Mówiąc to, pocałował mnie serdecznie w czoło. Słowa jego pocieszające takie wrażenie zrobiły na mnie, żeśmy za kilka tygodni zaledwie wyjechali do Paryża. Na pierwszy obiad, który jedliśmy w Paryżu, zaprosił mój mąż Artiura — i zaklinał go, aby codziennym był naszym gościem.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/57
Ta strona została przepisana.