z zawiasów zwichnęły, wymalowana była kolosalna forteca z różnemi krużgankami i basztami, a w samym środku zamiast bramy, bielał się również kolosalnych rozmiarów cyferblat, z dużemi, rzymskiemi liczbami, wskazujący godzinę dwunastą. Po obu bokach tej ogromnej, białej kuli stało dwóch francuzkich, sześciocalowych grenadjerów na straży z rusznicą w lewym ręku, podczas gdy unoszący się nad fortecą Saturn mimo wszelkiej czujności straży, zdawał się posuwać index czasu drzewcem olbrzymiej swojej kosy.
Zaiste, był to wzruszający symbol czasu, który pędzi mimo wielkiej naszej czynności, a którego smutne ślady widać było na tym małym, drewnianym domku. Zdawało się, że właściciel tego domku na gwałt chciał powstrzymać czas w swoim pędzie, podpierał i lepił starą klatkę, podczas gdy obok niego stawały piękne, murowane domki, czerwoną pokryte dachówką. Ale złośliwy Saturn machał nieustannie kosą po pod niskie, pokrzywione ściany, odzierał wapno i glinę, a Opatrzność boska patrzała suchem okiem na wiecznie zamknięte drzwi biednego mieszczanina.
Wewnątrz domku było smutno i cicho. Nie słychać ani krzyku dziecka, ani wesołej śpiewki dziewczyny, ani zrzędów gospodyni. Tylko kilkadziesiąt starych zegarków rozmawiało dniem i nocą między sobą, kilkanaście kukułek zakukało co godzina do siebie głosem smutnym, jednostajnym i znowu było cicho i głucho.
Tak wydawało się obcemu mieszkanie zegarmistrza Wojny. On zaś widział w niem i słyszał wcale co innego. Dla niego żyło wszystko w tych smutnych i cichych izdebkach. Ten krótki, szeroki, wiecznie tyrkoczący i skrzypiący zegar z nieznośną piszczałką, co pięć minut poświstujący, jest to ukochana jego Basia. Nazwał on go tem imieniem na cześć nieboszczki swojej małżonki. Biedny zegarmistrz często wspomina o niej, a czasem nawet zawiesi się biała łza na jego znużonej powiece... bo umarłym pamiętają się tylko dobre ich uczynki. A tamten pyzaty, okrągły zegar, z wieńcem kwiatów u dołu cyferblatu, to burmistrz z Dąbczyna. Ma on być regulatorem całej plebejuszowskiej czeredy, ale w istocie bałamuci ją nieustannie i przez niezrozumiałe swoje liczby arabskie sprawia nie małe zamięszanie. Sąsiad jego, z kukułką na czole, często pokazuje fałszywie godziny, a gdy mu stary zegarmistrz w dobry sposób to przygania, skrobiąc mu pilnikiem po zepsutym żołądku, biedny pacjent woła w niebogłosy, że jest zdrów zupełnie i że go tylko burmistrz niezrozumiałem pismem swojem bałamuci. Słowem, wszystkie pamiątki życia swego ma tutaj biedny zegarmistrz; jest i ekonom z Radziejewa Mietlica, jest i szalony Paliwoda, który na dobę dziesięć godzin więcej ubieży, a dla którego
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/61
Ta strona została przepisana.