Wrócił do izdebki i stanął na środku, jak dziadek śród wnucząt swoich. Za chwilę odezwał się burmistrz; jego sąsiad zadmuchał w gardło kukułki, stary ekonom wyrecytował bez zająknienia, a Paliwoda pozwolił sobie na pożegnanie wybić trzydzieści razy, przez co ukochanej basi słychać nie było. Ale ucho Wojny słyszało wszystkich z osobna, jego serce zrozumiało ich głosy pożegnania.
Prędko otworzył drzwi i wybiegł do sieni. Pozamykawszy dom cały, wyszedł na ulicę, a jeszcze słyszał szalonego Paliwodę, który właśnie trzydziesty raz w dzwonek uderzył.
— Poczciwe chłopisko — pomyślał sobie i właśnie jeszcze chciał coś do tego dodać, gdy przechodząc koło sklepu swego nieprzyjaciela, ucieszył się niewymownie, że drzwi sklepu już były zamknięte. Śmiało więc spojrzał przed siebie, spojrzał do sieni białego domku: a w sieni domu stał jego nieprzyjaciel, w okrągłej, aksamitnej czapeczce na głowie, uśmiechał się szyderczo i głaskał po tłustym brzuchu....
— A kysz djable, kysz! — krzyknął Wojna, zasunął czapkę na uszy i nie obejrzał się, aż na granicznym kopcu Dąbczyna i Radziejewa.
Na granicznym kopcu stał stary ekonom i czekał na przyjaciela.
— Pochwalony! — zawołał na mieszczanina, który skulony we dwoje, szedł drogą.
— Na wieki wieków! — odpowiedział Wojna — to wy, Jakubie? Już szaro, a człowiek wtedy jak ślepy. Właśnie idę do was po radę.
— I jakże stanęło? — zapytał ekonom.
— Nad tem stanęło, że Link musiał wziąść tę szkatułkę.
— We wsi nigdzie jej nie ma. Pytałem wszędzie.
— Trzeba iść za Linkiem.
— A Bóg wie, kiej bieda polazła.
— Pan Jerzy mówi, że najlepiej dowiedzieć się o nim u Warnera.
— Sześć mil drogi i kraj niemiecki!
— Cóż robić! moja to wina, Jakubie, bom powinien był ostrożniej obchodnić się z powierzoną rzeczą.
— Nieszczęście nie chodzi po lasach... Widu, Widu! — zawołał ekonom na czarnego, kudłatego psiska, który biegając po grobli tam i nazad, oszczekiwał zawzięcie jakiegoś nieprzyjaciela, który według jego wyobrażenia miał być między Mogiłami a Dąbczynem.
— Widu, Widu! — wołał ekonom, ale Widu nie słyszał swego pana, zaciekając się coraz więcej w złości ku niewidomemu nieprzyjacielowi.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/63
Ta strona została przepisana.