było wcale innem, jak je potem widziała przez pryzmat swoich wspomnień sentymentalnych.
Rozmowa z Zuzanną w Czarnowodach rozbudziła jej wyobraźnię; dawne wspomnienia stanęły jej żywo przed oczyma. Korzystając z tego usposobienia, chciała jeszcze przed herbatą zapisać kilka kartek swoich pamiętników.
Otarła łzy, które coraz obficiej cisnęły się do jej oczów, otworzyła książkę i zaczęła pisać:
....Dla kobiety nie ma rzeczywistości; wszystko, co się staje rzeczy wistem, przestaje być dla niej ponętą i roskoszą, bo jej przeznaczeniem jest pragnąć i tylko pragnąć, a w tych pragnieniach umierać! Gdyby mi wolno było wrócić do życia, najprzód bym marzyła, potem pragnęła; i z pragnieniem w sercu, z pragnieniem na gorących ustach, których się żaden nie dotknął śmiertelny, weszłabym w świat duchów, w dziewiczej na głowie koronie, i rzekłabym do Boga: «Pragnęłam miłości, pragnęłam szczęścia — ale nie byłam szczęśliwą, nie byłam kochaną!... Bo miłość, którą w duszy przeczułam, nie mieszka na ziemi, a szczęście, o którem marzyłam, uleciało jak mgła wiosenna... Raz tylko wybłysnął promień słońca i padł do mojej duszy, ale chmury zakryły go, a mnie zostały tylko łzy i łzy!... Ostatnie sny mojej młodości, gdzieście uleciały! Życie wasze było życie motyla — kilka kwiatków, kilka kropel rosy, a nie ma was o lube, złote sny młodości!...
W tej chwili ś. Jan Baptysta znowu musiał wraz z barankiem z miejsca swego się ruszyć i do starożytnej Dąbczyńskich komnaty wpuścić nowego przybysza.
Był to wysoki mężczyzna o siwych włosach, ale twarzy tak rumianej i gładko wygolonej, że siwe włosy wcale się do niej nie stosowały i wyglądały jak biała upudrowana peruka. Na szyi miał białą chustkę starannie zawiązaną, biała kamizelka i frak ciemnego koloru uzupełniały jego ubiór.
Gdy ś. Jan Baptysta znowu na swojem stanął miejscu, na którem przez tyle wieków wypełniał jak najsumienniej obowiązki wołającego na puszczy, zbliżył się nowy przybysz z cicha do stołu marmurowego i rzekł cichym głosem:
— Hermino, jeźli ci nie przeszkodzę —
Margrabina obejrzała się, a poznawszy swego męża, ozwała się:
— Zaraz, mój drogi, będę ci służyć, tylko dokończę tej kartki.
Margrabia przeszedł się kilka razy po marmurowej posadzce, a stanąwszy pod wyobrażeniem Samsona, walącego olbrzymią świątynię, począł się mu przypatrywać.
Tymczasem pisała margrabina dalej:
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/82
Ta strona została przepisana.