Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— Czyż nie byłoby lepiej dać tę rolę Tereni?
— Ach nie, to idjotka. A zresztą pod tym względem jest to dziewczyna, od której, gdy kogo schwyci, już się pewnie nikt nie odczepi. To kotka z utajonemi szponami.
— A cóż na to Janina powie?
— Janina, mówię ci, jest to szczególne dziecko. Jej serce ma więcej kaprysów od wszystkich kobiet na świecie. Ona kochać nie zacznie z pierwszego, czystego popędu, ale to uczyni z zazdrości, z gniewu, z uporu. Jakiś kapryśny żart, jakaś niegrzeczność jej, mimochodem powiedziana, może w jej sercu rozdmuchać dziwną namiętność, która w końcu przechodzi w miłość szaloną, w miłość bez granic. Gdy pozna, że hrabia gdzieindziej się zwrócił, będzie za nim szalała i szaleństwem swojem zmusi go do — wzajemności.
Margrabia słuchał z uwagą wykładu żony, obracając palec w koło palca, gdy dostatecznie jej słowa w głowie rozebrał, rzekł do niej:
— Wszystko to być może, kochana Hermino, ale zawsze jest to eksperyment i nic więcej. Może się udać, może się nie udać. A zresztą, jeźli Janina taką jest, jak mi ją malujesz, to obawiam się o nią.
— Ach, wy mężczyźni nie znacie kobiet — zawołała margrabina, załamując ręce — wy nie wiecie, czego wam do własnego szczęścia potrzeba. U was kobieta powinna być dobra na pierwsze wejrzenie — dobra po ślubie, zawsze dobra — nieznośnie dobra aż do śmierci. Wtedy piszecie jej nagrobek: dobra! Ach, to śmierć taka pewność, na całe życie! Kobieta powinna być jak kameleon: powinna się mienić w tysiączne barwy, powinna niepokoić was i dręczyć niepewnością aż do ostatka. Tylko taka kobieta może być kochaną i pożądaną całe życie, bo dobra, wiecznie-jednako dobra kobieta staje się u was sprzętem domowym, którego jesteście najspokojniejszymi aż do znudzenia właścicielami!
— Jest w tem niezła filozofia, byle się tylko skończyło na pozorach — rzekł margrabia, kręcąc nieustannie palec koło palca.
— Może mi masz co do zarzucenia? — Wcale nic... ale należałoby Janinie coś powiedzieć.
— Zaraz idę do niej i każę dawać herbatę.
Święty Jan Baptysta z białym barankiem u nóg nasłuchawszy się aż do znudzenia tajemnic domowych, ruszył się znowu z swego miejsca, aby odchodzących na herbatę wypuścić. Zbliżając się do drzwi, margrabia spojrzał jeszcze raz na nieszczęśliwego Samsona, którego na długi czas pozbawiła siły kochająca kobieta.