— Bo bez miłości żyć nie mogę.
Janina otarła oczy i zdziwiona spojrzała na biedną; idjotkę.
— I nigdy nie widziałaś go? — zapytała po chwili.
— Czasem widzę go.
— Gdzie go widzisz?
— Widzę go na niebie, gdy słońce wschodzi — wieczorem widzę go na kwiatach, gdy pada rosa niebieska!
— Ach, mówisz niedorzeczy!
— Widzę go na fali wody, gdy z mgłą poranną wstaje i wznosi się ku niebu.
— Bredzisz, moja droga!
— I często słyszę głos jego.
— Słyszysz go?
— Słyszę, gdy jest cisza w naturze... w sercu mojem rozmawia ze mną.
— Śnisz wtedy!
— Słyszę go w harmonji liści, gdy wiatr niemi porusza...
— Ach, moja Tereniu, tyś chora! — krzyknęła Janina.
— Słyszę go w kościele, gdy się modlę do Boga, który jest opiekunem sierot — odparła z wilgotnem wejrzeniem idjotka.
— Nie mów mi więcej — rzekła Janina — bo mi się straszno robi przy tobie.
— Ja się niczego nie boję, bo on jest przy mnie.
Janina wzdrygnęła się i spojrzała po ciemnych kątach pokoju. Słońce skryło się za ciemną chmurę wieczorną, tylko różowy odblask drżał jeszcze po żółtych ścianach i rysował na nich jakieś dziwne, fantastyczne obrazy. Biedna idjotka wlepiła wzrok swój w tę dziwną grę światła i cieni, a zdawała się odczytywać niezrozumiałe jej hieroglify. Jej duże, błękitne oczy ożywiły się; na jej blade, zwiędłe lica wystąpił żywy rumieniec. Janina uczuła trwogę, jaka zazwyczaj nas przenika na widok obłąkanych.
— Cóż ci to, Tereniu? — zapytała z trwogą Janina.
— Nic mi... jestem szczęśliwa — odpowiedziała idjotka.
— Szczęśliwa?...
— Bo on mnie kocha — czuję że się do mnie zbliża.
— Wszak go nie znasz.
— Nie znam go, ale go kocham, kocham całą duszą i wiem, że go zdybię w życiu.
— Może to będzie inny.
— Ja innego kochać nie mogę...
Oczy idjotki tak dziwnym zabłysły ogniem, taki dziwny wyraz ekstazy wystąpił na jej twarz, ukoloryzowaną w najżywsze barwy, tak nagły i gorączkowy był ruch jej ręki, że
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/90
Ta strona została przepisana.