Janina kilka kroków od stolika się cofnęła, wyciągając rękę po sznur od dzwonka — gdy się nagle drzwi otworzyły, a do pokoju wszedł najprzód służący, niosąc zaświeconą lampę, a za nim weszła margrabina.
Postawiwszy na stoliku lampę i osłoniwszy ją siną, z przezroczystego papieru wyciskaną koronką, oddalił się służący, zawiadomiwszy wprzód margrabinę, że już wszystko do herbaty przygotowane. Zaledwie zamknęły się drzwi za służącym, chciała Janina opowiadać matce całą swoją przygodę z Terenią, gdy ta nagle podniosła się z kanapki i rzekła do margrabiny:
— Pozwoli ciocia, ja pójdę i przyrządzę herbatę.
Mówiąc to, miała Terenia tak zwyczajny wyraz na twarzy, jakby przed chwilą żadnego silniejszego nie doznała wzruszenia. Ta sama obojętność i apatja w jej oczach, ta sama omdlałość i znużenie we wszystkich jej ruchach, które zawsze cechowały tę biedną, nieszczęśliwą istotę.
— Dobrze, moje dziecię — rzekła margrabina, całując ją w czoło — idź i przyrządź nam herbatę, a my tam zaraz przyjdziemy.
Terenia zwróciła się do drzwi, a matka i córka patrzały z rożnem wzruszeniem za odchodzącą, której biała postać chwiała się jak widmo ducha i zniknęła śród ograniczających ją ciemności przyległego salonu.
— Ach, ta Terenia, droga mamo! — ozwała się Janina, tuląc się do łona matki — ta Terenia straszy mnie swemi dzikiemi konceptami.
— Musisz mieć wzgląd na to — odparła matka, patrząc z macierzyńską czułością w oczy jedynaczki — musisz mieć wzgląd na to, że Terenia jest biedne, upośledzone od natury dziecko... Cóż ci to, Nińciu, ty płaczesz?
— Coś mi smutno, droga mamo! — odpowiedziała Janina, przyciskając twarz do piersi matki.
Margrabina pocałowała w czoło szlochającą córkę, przyciągnęła ją do kanapki, a usiadłszy przy niej, rzekła do niej z macierzyńską pieszczotą:
— Uspokój się, moja Nińciu, będziesz miała oczy czerwone, a wiesz, że przy herbacie nie będziemy sami. Pan Jerzy...
— Droga mamo — przerwała córka, rzucając się jej na szyję — ja jestem nieszczęśliwą!
I gorącemi pocałunkami poczęła okrywać twarz margrabiny.
— Uspokój się Nińciu, moje drogie dziecię — mówiła margrabina, poprawiając jej włosy — właśnie chcę z tobą pomówić, jako matka, pragnąca szczęścia swojej jedynaczki.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/91
Ta strona została przepisana.