Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/94

Ta strona została przepisana.

pociągnęła za sobą matkę do pobocznego salonu, z którego wnijście było do wielkiej, tak zwanej marmurowej sali.
Tam zastali już całe domowe towarzystwo. Margrabia siedział w białej chustce, w ciemno — tabaczkowym fraku i ze zwykłem upodobaniem patrzał na swoje kształtne, popielate nogi. Na jego twarzy był uśmiech spokojnego, niezachwianego szczęścia. Terenia nalewała herbatę, a za nią siedział nieunikniony przy wiejskiej herbacie ksiądz proboszcz i dużą, czerwoną chustką ocierał kroplisty pot z czoła.

Jerzy stał opodal, a trzymając w ręku jakieś album, patrzał ponad ryciny we drzwi, które się właśnie teraz otwierały.



V.

Nazajutrz był dzień piękny, pogodny. Słońce schylało się już ku wieczorowi. W powietrzu była cisza uroczysta. Tylko na gładkiem zwierciadle Czarnowód ślizgały się duchy-psotniki i smuciły się potrmżone. Skakały po murach ruin klasztornych i chowały się pod gruzy i chwasty. Za to na gałązkach drzew świergotało ptastwo jakąś pieśń wesołą i z drzewa na drzewo podawało sobie wieści dobre. Kilka białych chmurek uwisło na wieży Dąbczyna; jedna spuściła się aż do okna starożytnej komnaty i zaglądała ciekawie i wesoło na herb starego Jarosta. Lipy i kasztany szeleszczą dziwnie przed zamkiem, smukłe trawki opierają się jedna na drugą i szepczą sobie coś do ucha, a cieszą się. Nad brzegiem Czarnowód orze rolnik — kilka razy spojrzał na fale jeziora, spojrzał na gałęzie drzew, na chmurki nad wieżą zamkową, spojrzał w około siebie — ale nic nie ujrzał, nic nie usłyszał. A przecież coś jest w powietrzu, coś zdaje się mówić i szeptać... Ale rolnik nic nie widzi, tylko słońce, które się zniża ku wieczorowi; widzi staw błękitny, drzewa i białe chmurki nad wieżą zamkową...
Od wschodu zabrzmiała trąbka pocztowa. Rolnik zatrzymał pług i spojrzał na dorożkę, która zwolna toczyła się po drodze piasczystej.
W dorożce siedział mężczyzna, mający około lat trzydziestu. Miał jasne włosy, ciemne, gęste brwi, z pod któ-